[I get a notion from the look in your
eyes...]
Pies
był złożony prawie na pół. Jego kręgi piersiowe przecinało tyle złamań, że
Innaya nie mogła z początku ich od siebie odróżnić. Lewa łopatka praktycznie
nie istniała, a kość ramienną właściwie wyłuskiwała właśnie w kawałkach z
mięśni, podczas gdy Catherine próbowała złożyć ją na stole.
-
Daj sobie na spokój. - Innaya z politowaniem popatrzyła na jej wysiłki.
-
Nudzi mi się - odpowiedziała Catherine niby żartobliwie, choć, jak zawsze przy
takich sprawach, jej twarz była pobladła, a brwi ściągnięte. Nawet zza drugiej
strony stołu było czuć, jak bardzo ją bolało patrzenie na tego psa.
-
To nie był zwykły wypadek, prawda? - zapytała trochę drżącym głosem.
-
Nie - odparła Innaya lekko, żeby jeszcze nie pogłębiać jej przygnębienia. -
Zaraz się dowiemy. Bądź tak dobra i idź odpal program. Poradzę sobie tutaj
sama.
Catherine
z niejaką ulgą odeszła od stołu. Potem z dobre dwie godziny spędziły na
mierzeniu wszystkich zmian, wprowadzaniu danych do programu, poszukiwaniu sensu
w otrzymanych wynikach, a potem mierzeniu wszystkiego ponownie. Nim się
obejrzały, za oknem było już ciemno. Innaya z przekleństwem na ustach oderwała
się wreszcie od zmaltretowanego trupa; rodzina, która zleciła jej rozpoznanie,
czy został potrącony przypadkiem, czy z premedytacją, jak na złość chciała go z
powrotem, i akurat w momencie, gdy już miała otwierać nici, zadzwonił jej
telefon.
Innaya
popatrzyła z beznadzieją w oczach na swoje zakrwawione rękawiczki, potem na
telefon, a w końcu na przyjaciółkę.
-
Dobra, ja go zszyję - powiedziała Catherine, której kolory wróciły na twarz
gdzieś w momencie, gdy Innaya odjęła skórę z czaszki i zwłoki przestały już
wyglądać jak zwierzę. Co było na tyle fascynujące, że zdołały nawet
przeprowadzić krótką, acz zażartą dyskusję na temat ich poziomów empatii i tego,
jak pomagają im one wykonywać każdą z ich prac. Innaya zdjęła rękawiczki czując
się po tych wszystkich godzinach tak, jakby zrywała sobie własną skórę, i ledwo
zdążyła odebrać telefon przed ostatnim dzwonkiem.
-
Tak, słucham?
-
Cześć! - Z drugiego końca linii dobiegł istotnie znajomy głos, ale Innaya
dopiero po chwili zorientowała się, że rozmawia z Foggym.
-
Pierwsze pytanie: jak zdobyłeś mój numer? - zaczęła od razu.
-
Byłaś świadkiem w moim procesie, pamiętasz?
-
A drugie pytanie - kontynuowała tak, jakby nie usłyszała jego odpowiedzi - to
czegóż byś sobie życzył, mój drogi przyjacielu?
-
A bo wiesz, długo się nie widzieliśmy - zawiesił teatralnie głos i zupełnie nie
zamierzał kontynuować.
-
Ta, aż od wczoraj - odparła spokojnie, słysząc, jak z tyłu Catherine z
ledwością powstrzymuje soczystą "kurwę". - Do czego zmierzasz?
-
Chodźmy się napić - odparł Foggy radośnie.
-
Tak? A czego? - zapytała, niby to niezdecydowana, a on jak zawsze dał się
podpuścić.
-
Wódki! - rzucił i Innaya uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie, jak kiedyś
żartowali idealnie tak samo.
[Your little piece of heaven turns to
dark.]
- To co pijemy?
- Wódkę!
Matt zaśmiał się, lekko wstawiony, jako że
panowie byli już po dwóch piwach, podczas gdy ja usadowiłam się wygodnie na
podłodze ich pokoju. Kiedy Foggy grzebał w swojej szafie, Matt w końcu też
znalazł sobie miejsce; wpadł na mnie przy tym, niby niechcący, choć byłam
prawie pewna, że zrobił to z premedytacją. Odepchnęłam go ze śmiechem i
wylądował twardo na wykładzinie.
Foggy w końcu wyjął głowę z szafy i uraczył
nas triumfalnym okrzykiem.
- Obawiam się jednak, że mamy tylko dwie -
powiedział niemalże smutno.
- To mi od razu daj jedną. - Wyciągnęłam do
niego ręce jak małe dziecko i uśmiechnęłam się radośnie, gdy znalazła się w
nich butelka dobrej, rosyjskiej siedemdziesięcioprocentówki. - Ojej, moja
ulubiona! - Cmoknęłam Foggy'ego w policzek. - Skąd wiedziałeś?
- Cyrylica była dobrą podpowiedzią -
odparł, szczerząc się, a Matt tylko się pobłażliwie zaśmiał.
- Ty. - Trąciłam go bezczelnie jego własną
laską. - Tylko się nie waż mnie patronizować. Ja przynajmniej jestem trzeźwa.
- Nie śmiałbym. - Uniósł ręce w obronnym
geście, lecz to, jak wygiął wargi, już zwiastowało jakieś "ale". -
Ale wiesz. Ten układ sił niebawem się zmieni.
Foggy zawtórował mu dobrotliwym śmiechem,
kiedy ja udawałam, że się obrażam. Nawet skrzyżowałam ręce na piersi.
- A ten pomysł to skąd? - rzuciłam
wyzywająco.
- Boże, Innaya, daj spokój - odparł Matt
bardzo patronizująco.
- Serio - przyszedł mu z pomocą Foggy. - Ile
ty ważysz? Sto, sto dziesięć? Przecież jak wypijesz chociaż pół tej butelki, to
padniesz.
- Och, panowie - odpowiedziałam głosem
kobiety, która wspaniałomyślnie lituje się nad biednymi, pijanymi mężczyznami.
- Może nie wiecie, ale ja się nie upijam.
- Jak to się nie upijasz? - zapytał Foggy z
niedowierzaniem, które mówiło samo za siebie.
- Zwyczajnie. Alkohol po prostu działa na
mnie inaczej. - Wzruszyła ramionami. - Taki słabszy, jak piwo czy wino, to mogę
w ogóle pić jak wodę i nic po mnie nie poznasz. Przy wódce trochę mi się
zmienia humor, a potem zaczyna mi się plątać język. I tyle. Musiałam dosłownie
wypić dwa litry, żeby mieć problemy z chodzeniem, jak mój tata kiedyś
sprawdzał.
- Twój tata sprawdzał? - powtórzył znów
Foggy zupełnie nieoryginalnie. Matt tylko uśmiechnął się bez słowa.
- Ta, jak miałam szesnaście lat i nas
spisali na takiej jednej imprezie; byłam całkiem trzeźwa, ale i tak mnie wzięli
na Izbę Wytrzeźwień.
- Skoro byłaś trzeźwa, to niby czemu? -
włączył się Matt.
- Bo podobno miałam trzy promile we krwi...
Tata mi nie wierzył, że tak to działa, więc wyjął wódkę, podobnie jak ty przed
chwilą, i piliśmy dopóki nie padł. A potem dał mi już spokój. - Wyszczerzyłam
zęby i otworzyłam butelkę. Matt lekko drgnął na ten dźwięk, ale zaraz się uśmiechnął,
jakby wyczuł, że przyglądam mu się badawczo. Zaczęłam przyglądać mu się jeszcze
bardziej badawczo.
- Wiecie, to wiele tłumaczy - zaczął Foggy,
nalewając wszystkim; wypiłam swoją porcję zanim oni jeszcze w ogóle unieśli
kieliszki.
- Co? - zapytał Matt.
- Ona pije na potęgę, ty pijesz od kiedy
miałeś dziewięć lat... Porąbani jesteście.
- Tak, a ty dzieciństwo spędziłeś wśród
tuszek wieprzowych - odgryzł się Matt. Zarechotałam i poprawiłam sobie drugim
kieliszkiem. Zaczęli się przekomarzać jak starzy kumple, choć wiedziałam, że
znali się tylko od jakiegoś roku; bez żadnej sposobności, żeby się włączyć,
pozwoliłam sobie w tym czasie opróżnić pół swojej butelki.
- A w ogóle, господы - zapytałam w końcu,
czując już, że mi usta odmawiają posłuszeństwa. - Почему... Znaczy, z jakiej
okazji wir trinken?
- Innaya? - rzucił Foggy lekko
przestraszonym głosem, choć wyglądał, jakby miał się zaraz roześmiać. -
Wszystko w porządku?
- Certo! - Matt
nie wytrzymał i parsknął śmiechem, więc przyłożyłam mu pięścią w ramię. Wtedy i
Foggy mu zawtórował. - Was?!
- Wiesz - westchnął Foggy wreszcie,
ocierając załzawione oczy - mówiłaś, że ci się plącze język, a nie cztery...
[Listen to your heart, when he's calling
for you...]
W
barze u Josie było duszno i przez to już od wejścia czuć było męskimi
feromonami. I istotnie - jak okiem sięgnąć jedyną kobietą poza nią była lekko
podstarzała i przedwcześnie poszarzała na twarzy od papierosów Josie za barem. Nic
więc dziwnego, że gdy Innaya weszła w swojej koszulce bokserce i wygodnych, ale
wciąż przylegających dżinsach, z kurtką w ręku, wiele głów uniosło się i tak
zatrzymało, żeby się na nią pogapić. Zadrżała lekko.
Foggy
już siedział przy jednym ze stolików i choć dostrzegł ją dopiero, gdy szła już
w jego stronę, mimo wszystko pomachał jej energicznie, jakby podekscytowany
perspektywą spędzenia z nią wieczoru. Pokręciła głową. Nie było wcale trudno
sobie wyobrazić, że biedaczysko całe ostatnie cztery lata spędził kumplując się
jedynie z Mattem. Natychmiast sklęła się w głowie za myślenie o nim, zmuszając
się do zignorowania skoku ciśnienia w piersi.
-
Cześć, Cuni! - wykrzyknął Foggy, przygarniając ją w objęcia; widziała nad jego
barkiem szok i rezygnację w oczach jednego z częstszych bywalców. A gdy tylko
usiedli, trzepnęła go w ramię.
-
Nie kłam, lubisz, jak cię tak nazywamy. - Uśmiechnął się, gestykulując do
Josie, żeby przyniosła im napitek. Innaya stłumiła w sobie kolejną myśl o
Matcie, jedną z wielu, które nawiedzały ją przez te dwa dni. To on wymyślił jej
to głupie przezwisko, a Foggy podłapał je nim zdołała zaprotestować.
-
Możesz mi wyjaśnić, dlaczego tak nalegałeś na ósmą czterdzieści siedem? - zapytała, gdy on siłował się z
korkiem butelki. Josie postawiła im kieliszki, patrząc na nią tak, jakby była
co najmniej trzecią kobietą, którą Foggy tu przyprowadził w tym tygodniu. - Nie
mogliśmy spotkać się o dziewiątej? Wiesz, jak normalni ludzie?
-
Nie - odparł poważnie.
-
Dlaczego?
-
Bo nie jesteśmy normalnymi ludźmi - powiedział, szczerząc się głupio, dopóki
się nie zaśmiała.
-
Dobra, z tym się nie mogę kłócić. - Uniosła kieliszek, który w końcu udało mu
się napełnić. - Za nienormalność.
Cokolwiek
to było - bo wódka na pewno nie - paliło w gardło niemiłosiernie i tak
skutecznie, że łzy stanęły jej w oczach. Sapnęła gardłowo, czując się tak,
jakby miała się zaraz porzygać.
-
Co za ohyda - szepnęła, nie ufając jeszcze swoim strunom głosowym. - I mocne.
Zapowiada się wesoły wieczór.
-
A dla mnie pewnie niezbyt długi - zaśmiał się znów Foggy, polewając drugą
kolejkę. Nie była ani trochę smaczniejsza niż pierwsza.
Zanim
jednak zdążył zaserwować trzecią, coś ją tknęło, żeby spojrzeć w stronę drzwi.
Chyba nawet próbował ją jakoś powstrzymać, ale nieskutecznie. Matt zwinnie
przesuwał się między stołami i ludźmi, delikatnie stukając laską o nogi krzeseł
i krawędzie blatów - wydawało się, że jeszcze jej nie poznał. Coś chwyciło ją w
gardle; musiała wyjść, już, bo inaczej, była pewna, zaczęłaby się dusić.
-
Ty sukinsynu - sapnęła do Foggy'ego, wstając. Wzruszył ramionami beznadziejnie.
-
Przyznasz, że to była niezła próba - odparł. - Chociaż tyle mogłabyś docenić.
Prychnęła,
nawet nie zaszczycając tego odpowiedzią.
-
Słuchaj - w końcu również wstał, najwyraźniej czując wzrastające napięcie,
kiedy była coraz bliższa wybiegnięcia stamtąd bez słowa. - Nie wiem, co między
wami zaszło, ale pamiętam, jak dobrze wam razem było, i naprawdę sądzę, że
powinniście po prostu usiąść i o tym porozmawiać.
Spojrzała
w drugą stronę.
-
To się nie wydarzy.
Matt
w końcu dotelepał się do ich stolika i stanął tam bez słowa. Foggy przywitał
się z nim tak, jakby w całej tej sytuacji nie było nic dziwnego, jakby mieli
znów po dwadzieścia pięć lat i spotykali się w barze na kampusie, wymęczeni po
swoich zajęciach, ale szczęśliwi, że się widzą.
Teraz
nic z tego nie miało miejsca. Nie. Każde z nich miało prawie trzydziestkę na
karku, a Foggy'emu, jedynej osobie zadowolonej z tego spotkania, właśnie rzedła
mina.
-
Nie przejmuj się - powiedziała cicho, choć nie była pewna, czy bardziej do
niego, czy do Matta. - Właśnie wychodziłam.
-
Nie musisz - jego spokojny głos zatrzymał mnie wpół kroku. Tak bardzo chciała
mu uwierzyć; uwierzyć, że jeszcze była szansa, żeby usiedli we troje przy tym
przeklętym stoliku i po prostu, ot tak, porozmawiali i cofnęli się do tego, co
było. Ale potem jego wściekłe słowa i to, jak ledwo powstrzymywał się przed
uderzeniem jej, wróciło i wypuściła głośno powietrze.
-
Muszę - odparła tylko i wybiegła.
Powietrze
było nieprzyjemnie zimne, wręcz kłuło ją w płucach, gdy posapując z trudem
wypadła na zewnątrz i od razu schowała się w jednej z alejek za barem.
Wiedziała, że to bardzo zły pomysł, ale była zbyt spanikowana tym uczuciem,
które się w niej budziło, tymi napływającymi jej już do oczu łzami, żeby móc
zrobić cokolwiek innego. Ponad wszystko nie chciała płakać na środku ulicy.
Naprawdę,
nie rozumiała już siebie.
[There's nothing else you can do.]
Z jakiegoś powodu sam widok korytarzy
akademika napawał mnie głębokim uczuciem straty - to tutaj wszystko się
rozkręciło, a gdy tylko się wyprowadziłam, to zaraz się rozpadło. Przejechałam
palcami po idiotycznie gładkim materiale, który trzymałam w ręku, i westchnęłam
przeciągle. Nie było innego wyjścia, nie kiedy tak stracił nad sobą panowanie,
że kompletnie zapomniał o tym, jak mnie to bolało. Zadrżałam na samą myśl o
wczorajszych wydarzeniach. Chciałabym być na niego wściekła, ale złość, raz
porzucona, nie miała zamiaru wracać; chciałaby móc płakać, ale łzy nie
przychodziły. I tak tkwiłam zawieszona między jednym uczuciem a drugim, choć
czułam się jak w pustce.
Zapukałam bez wahania; nie chciałam dać
Mattowi czasu, by usłyszał mój ciężki oddech, choć pewnie i tak już wiedział,
jak go znam. To, jak znalazł Savvy'ego, tylko mnie utwierdzało...
Foggy otworzył drzwi tak szybko, jakby pod
nimi stał i wyczekiwał, ale ku mojemu zdziwieniu Matt wydawał się równie
zszokowany i niepewny.
- Innaya - rzucił zaskoczony Foggy.
- Hej - powiedziałam do niego. Wtedy
wreszcie odsunął się, choć wciąż z lekko otwartymi ustami. Weszłam, już czując
ciężką atmosferę w pokoju. Matt od razu, chyba nawet bez zastanowienia, chwycił
za okulary i serce, dotychczas trzepoczące mi się w piersi coraz silniej i
szybciej, gwałtownie i boleśnie stanęło. Zupełnie tak, jak tamtego dnia, lata temu - samo wspomnienie sprawiło, że zlał mnie
zimny pot. I zupełnie tak, jak wtedy, prawie się rozpłakałam.
A potem oddałam się w objęcia pustce.
Matt nie powiedział ani słowa w tym czasie,
choć z pewnością zastanawiał się, co też mogę od niego chcieć nawet nie pełną
dobę po tym, jak wyrzuciłam go z mieszkania, co całkiem jasno zakończyło te
trzy miesiące naszego związku. A teraz nawet nie mogłam się tym przejąć.
- Zostawiłeś wczoraj - powiedziałam
absolutnie beznamiętnym głosem, kładąc jego krawat na brzegu łóżka. Nie
odpowiedział, a ja na to nie czekałam. Kiedy już wychodziłam, Foggy wpatrzył
się we mnie z mieszaniną żalu, niepewności i może jakiejś krzty nadziei. Czyli
już wiedział.
Pokręciłam do niego delikatnie głową.
- Nie przejmuj się - powiedziałam cicho. -
Nie mogłeś nic zrobić.
Przytuliłam go jak przyjaciela, którym
chciałam, żeby został, i pożegnałam się z uśmiechem, który miał znaczyć, że
wszystko w porządku, ale chyba był tylko bezdusznym grymasem.
[Listen to your heart before you tell
him goodbye.]
Nawet
kiedy ten sam krawat pojawił się zaraz przed jej twarzą, dopiero po chwili
dotarło do niej w pełni, co to oznaczało. Uniosła wzrok tyko po to, by napotkać
ciemną czerwień okularów Matta. Patrząc na to, jak ściągnął brwi, mogłaby
przysiąc, że się o nią martwił, gdyby nie wiedziała, że to niemożliwe.
-
Odejdź - jęknęła, ocierając łzy, które powinna była pozwolić sobie wylać cztery
lata temu.
-
Nie mogę - odparł. To tylko sprawiło, że rozpłakała się bardziej; szlochy
zaczęły wstrząsać jej ciałem, kiedy próbowała się uspokoić. Dlaczego on tak
dobrze kłamał? I dlaczego tak to bolało?
-
Proszę cię, Matt, przestań zachowywać się, jakby ci zależało, i zostaw mnie w
spokoju - wydusiła z siebie, jakiś cudem się opanowując, choć wciąż czuła
szloch duszący ją gdzieś w środku. Przez łzy ledwie zdołała dostrzec, jak go
zabolały jej słowa.
-
Innaya... - szepnął, ale nim zdołała zareagować, już był przy niej, już owinął
wokół niej ramiona, już zatapiała się w ich cieple i wspomnieniach, które ono
budziło.
-
Przepraszam - wyszeptał jej prosto do ucha.
-
Za co? - zapytała, choć tak naprawdę miała na myśli "Za które zło?".
I Matt chyba się zorientował, bo pogłaskał ją po plecach, tak jak kiedyś, gdy
się złościła.
-
Za to, że cię nie wysłuchałem - odparł w końcu spokojnie i delikatnie. - Za to,
że nie dałem ci tego wyjaśnić, że wyszedłem... Że nawet nie starałem się
zrozumieć.
-
Bzdury. - Pociągnęła nosem, żeby nie prychnąć i zaraz nie uchrzanić mu tego
głupiego krawata. - Powinnam była zmusić cię, żebyś mnie wysłuchał, a nie da...
-
Przestań - przerwał. - Foggy miał sporo racji, ale nie musimy mówić o tym
teraz.
Pokiwała
głową z wdzięcznością. Rany, nawet kiedy od dawna nie byli razem - nawet kiedy
byli, te nędzne trzy miesiące - Matt rozumiał, czego potrzebowała. Mogła tylko
mieć nadzieję, że udało jej się choć trochę mu dorównać.
Stali
tak przez dłuższą chwilę. Innaya pozwoliła sobie jeszcze trochę popłakać w jego
miękką marynarkę, podczas gdy Matt trzymał ją mocno, wtulając twarz w jej
włosy. Na moment nawet zapomniała, że cokolwiek się między nimi zepsuło. Potem
jednak zrobiło jej się gorąco, więc odsunęła się nieco, i gdy spojrzała w te
jego ciemnoczerwone okulary, wszystko zaraz wróciło. Cofnęła się.
-
Chodźmy do środka - rzekł on na to i wyszło to nawet naturalnie; a gdy
wyciągnął do niej dłoń, nie miała oporów, by ją przyjąć.
Gdy
usiedli z powrotem przy stoliku, Foggy przyjrzał im się krytycznie, jakby nie
był pewien, czy zastosowali się do jego dyspozycji. Potem jednak jego twarz
rozjaśnił uśmiech.
-
To co? Po kielichu? - zapytał, polewając im nawet zanim skończył zdanie. Trunek
wciąż strasznie palił, ale tym razem Innaya przyjęła to wręcz z ulgą: wypłukał
jej resztki łez z gardła, a nawet jeśli płacz postanowiłby jeszcze wrócić,
zawsze mogła zrzucić go na alkohol. Zwłaszcza, że widziała, jak Foggy'emu oczy
wilgotnieją, gdy nieco zbyt wolno pił swoją porcję. Wyśmiała go bezczelnie,
choć sama z trudem przełknęła kolejny kieliszek.
Matt
przez dłuższy czas milczał, gdy Innaya przekomarzała się z Foggym, a kiedy ich
śmiechy już ucichły, skierował ku niej twarz.
-
Przepraszam - powiedział ponownie tego wieczoru. Foggy, który nie mógł tego
wiedzieć, uśmiechnął się dumnie.
-
Za co? - zapytała ponownie tego wieczoru. Kąciki ust Matta drgnęły w
powstrzymywanym uśmiechu.
-
Za ten proces - odparł. Nie musiał mówić nic więcej. Pokiwała do siebie głową,
ale nie chcąc tego rozkładać na części pierwsze, dotknęła porozumiewawczo jego
dłoni. Jego brew się wygładziła. Potem jednak ciekawość wzięła górę.
-
Warto było? - zapytała najdelikatniej, jak mogła.
- Niezbyt.
[The precious moments are all lost in
the tide.]
-
Mam wrżenie... - wtrącił Foggy, już powoli, acz z wyraźną chęcią oddający się w
objęcia pani Libacji. - Mam wrżenie, że ztob to jakoś tak jest, Cuni... że
stawanie przecifko tobie nigdy nie est tego warte.
-
O tak - Matt uniósł kieliszek, tym samym zmieniając filozoficzny bełkot
wstawionego Foggy'ego w całkiem niezły toast. Innaya zaśmiała się, i jakoś
brzmiała dużo szczęśliwiej niż wcześniej, jakby coś w środku, co jej
przeszkadzało, teraz nagle puściło. Zaczęła aż przypominać tę samą Innayę, w
której się kiedyś zakochał.
[Nothing is what it seems.]
W
efekcie nie wypił prawie nic przez cały wieczór, usprawiedliwiając się bólem głowy,
choć był pewien, że Innaya domyśliła się, że łgał jak pies. Ona również nie
pozwoliła sobie spaść niżej niż jej mówienie w czterech językach, z którego
uśmiali się do łez. Foggy za to pił za wszystkich troje, bardzo sumiennie, aż w
końcu Innaya miała problem, żeby przekonać go do ściszenia głosu, gdy
wykrzykiwał swoje egzystencjalne teorie, i wejścia do taksówki. Gdy w końcu
zdołała zatrzasnąć drzwi i wysłać go do domu, odwróciła się do Matta.
-
I co teraz? - W jej głosie brzmiało wyczekiwanie. Czyli zrozumiała, że chciał
jeszcze z nią porozmawiać.
-
Byłaś kiedyś w tej części miasta? - zapytał wymijająco. Wychwycił delikatny
szelest jej skórzanej kurtki, gdy wzruszyła ramionami.
-
Byłam w wielu częściach miasta - odparła - co nie znaczy, że umiem się w nich
poruszać na piechotę.
-
W takim razie pozwól, że odprowadzę cię do domu. - Złożył laskę i schował ją do
wewnętrznej kieszeni kurtki, a potem zaoferował jej ramię. Efekt był oczywiście
taki, że to ona prowadziła jego, a za przewodnika służył im GPS w jej komórce;
jednak błądzenie po Nowym Jorku po nocy, gdy nikogo nie było w pobliżu, dawało
dużo okazji do rozmowy, a Matt miał ten spokój ducha, że Innaya bezpiecznie
dotrze na miejsce. Nawet jeśli ona tego nie wiedziała.
Większą
część drogi przeszli w ciszy. Matt nie chciał naciskać - Innaya już w barze,
miał wrażenie, zabierała się, żeby coś do niego powiedzieć, ale nie było
okazji. Teraz bez słowa, uwieszona na jego ramieniu, prowadziła go przez
miasto, a on tylko starał się nie myśleć o tym, że jej zapach pozostanie na
jego ubraniach i będzie czuł go, gdzieś w tle, przez następne kilka dni; że jej
dłoń lekko, od czasu do czasu, przejeżdża mu gorącem po odsłoniętej ręce; że
jest prawie tak jak kiedyś. Prawie. I
gdyby wszystko się tak bardzo nie posypało, gdyby tylko nie stracił wtedy
panowania, gdyby tylko nie wymyślał tysiąca mrocznych scenariuszy, żeby
wyjaśnić to, o co mógł ją zwyczajnie zapytać - mógłby teraz dotknąć jej
gładkiej skóry, wtulić twarz w jej miękkie włosy, zatopić się w jej słodkim zapachu
i wrócić do tego, jak było. Ale nie mógł.
[Belonging
to your dreams...]
Głowa nawet mnie szczególnie nie bolała,
choć Innaya poszła wczoraj do sklepu dokupić jeszcze jedną butelkę wódki, bo
"Zobacz, как немножко już zostało". W końcu i tak wypiła znaczną
większość tego całkiem sama, rzucając niewybredne żarty. Chyba ani jedno zdanie
z jej ust nie było bez jakiegoś podtekstu. Opowiadała nam też z zapałem o
jakimś pasożycie, który sprawiał, że królikom się głowy przewracały na drugą
stronę, jeśli wierzyć jej bełkotowi, w którym z każdym kieliszkiem było mniej
angielskiego. "Bo это зовут Encephalitozoon cuni i one wtedy to haben,
i..." - tu zawiesiła się w wyjaśnieniu, a gdy wraz z Foggym zaczęliśmy się
dopytywać, co to jest to CUNI, to nakrzyczała na nas, że przecież królik i
"Co ty, kurwa, Latine hast nicht? Кролик! Cuniculus! Lepos! Чего
они вас учут на tych studiach?" A my wtedy zaczęliśmy się
śmiać tak mocno, że dopiero po dłuższej chwili daliśmy radę wytłumaczyć jej, że
nie powiedziała "cuniculus", tylko "cuni". W żartach
wspomniałem, że powinniśmy na nią teraz wołać Cuni, i zanim zdążyłem to cofnąć,
zgromiony jej morderczym spojrzeniem, Foggy już się tym ekscytował... A potem
ona wypiła o ten jeden łyk za dużo i objawiły się jej problemy z chodzeniem -
tak skutecznie, że nie mogła choćby ruszyć nogami i Foggy musiał ją zanieść do
pokoju, sam ledwo chodząc, obijając się o ściany i marudząc coś o swoim
nieszczęściu, że jest sam jeden w pokoju pełnym kalek.
Zaśmiałem się pod nosem na samo wspomnienie
i podniosłem się z łóżka, dopiero teraz, wśród pozostałości zawrotów głowy,
zdając sobie sprawę, że Foggy'ego w ogóle nie ma. Jak przez mgłę przypomniałem
sobie, że słyszałem jego śpiewy, gdy brał prysznic wczoraj wieczorem, i byłem
prawie pewien, że dochodziły z naszej łazienki, więc raczej nie został u Innayi
na noc. Cóż. Pewnie poszedł coś załatwić.
Zabrałem się i tak zaskakująco szybko, jak
na to, jak bardzo mi się nie chciało w ogóle ruszać. Ze śniadaniem, a
przynajmniej jakąś jego parodią, postanowiłem poczekać na powrót Foggy'ego,
starając się nie myśleć gorzko o tym, dlaczego
ani jedno, ani drugie nie było dla mnie problemem. Wtedy właśnie dobiegło mnie
znajome pukanie do drzwi, i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że jeszcze nie
byłem ubrany. Trudno.
Otworzyłem Innayi drzwi, ale tylko zajrzała
do środka, nie wchodząc. Poniewczasie dotarło do mnie, że była lekko
roztrzęsiona, choć z całą pewnością bardziej przytomna niż ja.
- Foggy'ego nie ma? - zapytała niepewnie,
wyraźnie zaskoczona. Po jej głosie nie było w ogóle słychać, żeby ją jakkolwiek
dotknęło wczorajsze pijaństwo.
- Nie - odparłem. - Tak wygląda twój kac
czy coś się stało?
Dopiero teraz, zdawałoby się, dostrzegła,
że nie mam na sobie koszulki. Jej serce zabiło podejrzanie szybciej, a w powietrzu...
Och, nie. Chyba właśnie zacząłem jej się podobać.
- Nie, nie mam kaca. - Machnęła ręką. - Tak
tylko... Miałam nadzieję, że Foggy będzie.
- A z czym masz problem? - zapytałem
automatycznie. Odpowiedziała dopiero po chwili, wypełnionej pewnie badawczym
patrzeniem się we mnie. Ostatnio często tak robiła.
- Mam pasikonika w pokoju - wymamrotała w
końcu, a gdy prawie się roześmiałem, walnęła mnie w ramię. Nawet zabolało. - To
nie jest śmieszne! Nie cierpię pasikoników.
- Czyli co, masz tettigonofobię?
Mruknęła coś zdziwiona.
- Czyli znasz łacinę, ty draniu! - Walnęła
mnie jeszcze raz, ale w drugie ramię i słabiej. Pewnie zauważyła, jak się
wcześniej skrzywiłem. - Nie jest aż tak źle - mówiła dalej naburmuszona - ale
on tam jest i... ghh.
Zadrżała tak wyraźnie, że poczułem
zawirowania powietrza. Tym razem pozwoliłem sobie się bezczelnie zaśmiać.
- Ale przecież to zwierzęta, jak każde
inne, a ty kochasz zwierzęta...
- Dlatego nie chcę go zabijać, tylko chcę,
żeby go ktoś wziął i, nie wiem, wyrzucił przez okno, niech wypierdala z mojego
pokoju... Och, zamknij się - warknęła, gdy znów się pobłażliwie zaśmiałem.
- Nie mogę, jesteś przeurocza. -
Rzeczywiście nie mogłem przestać, nawet jak wyczułem, że złości się jeszcze
bardziej, choć trochę trudno było uwierzyć, że to dlatego tak jej skoczyła
temperatura.
- W każdym razie właśnie dlatego miałam
nadzieję, że będzie Foggy.
- Ja to mogę zrobić - zaoferowałem się. I
tak nie miałem nic lepszego do roboty. W tym momencie nawet nie przeszło mi
przez myśl, że dam jej tylko więcej podstaw do podejrzewania, że czegoś jej i
Foggy'emu nie mówię.
W pierwszej chwili zacięła się, jakby
chciała powiedzieć "Serio?", ale potem ledwo wyczuwalnie wzruszyła
ramionami.
- No dobra, jak chcesz.
- Tylko daj mi się ubrać. - Już mówiąc to,
byłem wpół drogi do szafy, ale i tak wyraźnie usłyszałem jej bardzo ciche i
naburmuszone:
- Jak dla mnie to nie musisz.
Uśmiechnąłem się do siebie.
Jej pokój pachniał nią. Dopiero teraz
zdałem sobie sprawę, że nigdy wcześniej tu nie byłem. Nawet jeśli ją
odprowadzaliśmy, to tylko pod drzwi. Rozmawialiśmy z Foggym kiedyś, jak to
Innaya mieszka w jedynce i pewnie płaci za nią jak za złoto, więc przynajmniej
to nie było dla mnie zaskoczeniem.
Nie wziąłem laski, więc przystanąłem przy
drzwiach i starałem się rozeznać w tym układzie. Zaraz po prawej były drzwi do
łazienki - biła stamtąd woń jej kosmetyków. Pod ścianą po lewej stało łóżko,
podsunięte do niej długim bokiem, choć byłem prawie pewny, że oryginalnie stało
jak to Foggy'ego. Na wprost było okno, tak jak u nas, ale obok miała
przysunięte biurko. Niosło się od niego zapachem bibliotecznych książek i
długopisowego tuszu. Wolałem nie skupiać się na tym, skąd wiedziałem, gdzie
było łóżko.
Innaya stała obok bez słowa. Zamknęła tylko
drzwi, a potem obserwowała mnie uważnie.
- To diabelstwo jest przy szafie -
powiedziała, oczywiście w ramach rewanżu za moje wcześniejsze docinki.
Uśmiechnąłem się.
- Może jeszcze wskaż mi go ręką, co? -
odparłem niby rozzłoszczony, a ona wyszczerzyła się, zadowolona z siebie.
Pokręciłem głową. - Nie drocz się ze mną, bo będziesz do końca studiów mieszkać
z pasikonikiem. Możemy nazwać go Okoń, bo ma ikrę, że tak wskoczył, no i
wcisnął się przez szczeliny w OKoNIE...
- Przestań, już, dobra! - Chwyciła mnie za
rękę i pociągnęła przez pokój. Jej palce były smukłe i jakby delikatne, aż
bałem się ścisnąć je mocniej. Położyła moją dłoń na szafie i od razu się
odsunęła.
- Co jest? - rzuciłem niezbyt
inteligentnie.
- Bliżej tego cholerstwa nie podejdę -
odparła i przeszedł ją kolejny silny dreszcz. Przykucnąłem, sunąc dłonią w dół
sklejki. W końcu, skupiwszy się, dosłyszałem bicie malutkiego serca pasikonika;
wtedy nagle zacykał i aż mnie zabolały bębenki. Westchnąłem.
- Jak masz zamiar go znaleźć? - zapytała w
końcu takim głosem, jakby bardzo nie chciała zadawać tego pytania.
- No przecież cyka, nie?
- Nic mi nie mów o cykaniu! - Poruszyła
się, jakby chciała coś z siebie strząsnąć i odsunęła się jeszcze o krok.
Kiedy proces usuwania intruza dobiegł
końca, a Bogu ducha winne stworzonko było już za oknem, Innaya zatrzasnęła je
gorliwie, po czym długo jeszcze trzęsła się na samą myśl, mamrocząc coś o
przeciwnościach losu, jej szczęściu i zielonych obrzydlistwach. Zanim w ogóle
zastanowiłem się, co robię, już była w moich objęciach, a jej dreszcze powoli
ustępowały, gdy skupiła się bardziej na mnie.
Nigdy bym nie powiedział, że Innaya to
stereotypowa kobieta, poddająca się bez walki choćby i najsłabszym emocjom,
rządzona miłością i hormonami - ale w tym jednym momencie pozwoliła uczuciom
wziąć górę, i gdy uniosła głowę, zaraz poczułem jej oddech na swoich ustach.
Trwała tak przez chwilę, przyglądając mi się i poniewczasie zdałem sobie
sprawę, że nie założyłem okularów. Innaya widziała mnie i zupełnie mi to nie przeszkadzało.
A potem uniosła się na palcach, opierając
się na mnie lekko, muskając mnie wargami, i nim się opanowałem, już miałem dłoń
na jej twarzy, a drugą ręką owiniętą wokół jej talii przyciągałem ją bliżej;
jej usta były prawie tak słodkie, jak jej zapach, gdy zatopiłem się w nich, w
niej, sięgałem głębiej, rozkoszując się jej stłumionymi jękami, a gdy poczułem
jej smukłe palce gładko sunące mi po karku, niemal straciłem i pozostałe
zmysły.
- Co ty w ogóle we mnie widzisz? -
zapytałem cicho, nie chcąc zaburzać tej chwili. Ani budzić swojego kaca.
- Właśnie to - wyszeptała, wciąż trochę
zasapana. Jej dłoń, jakby bezwiednie, ruszyła w dół mojej piersi, naciskając ją
lekko przez koszulkę. Usiadłem na łóżku, a ona bezczelnie wpakowała mi się na
kolana - ja na to bezczelnie wcisnąłem twarz w jej miękkie włosy.
Przez dłuższy czas milczeliśmy, ale mogłem
wyczuć, że Innaya przebiera rękami, zatopiona w myślach.
- Co jest? - zapytałem, całując delikatnie
jej ramię, zanim dotarło do mnie, że już zachowuję się, jakby była moją dziewczyną;
ale jakoś tak było dobrze.
- Wiem, że zazwyczaj nie widać -
powiedziała w końcu i zaplotła palce między moje - ale ja naprawdę nie lubię
mężczyzn.
Kiedy w końcu dotarło do mnie, że to dalsza
część jej odpowiedzi na moje poprzednie pytanie, zaśmiałem się cicho.
- Mam to uznać za obelgę? - zapytałem
prawie pewny, że zaraz przyłoży mi w ramię, ale tylko pokręciła głową.
- Nie lubię ich, bo zazwyczaj, większość,
traktuje mnie jak mięso. Więc ich unikam. Ty i Foggy traktujecie mnie jak
osobę.
Nie odpowiedziałem, zaskoczony i zajęty
zastanawianiem się, jakich ona mężczyzn spotkała w życiu.
- A najbardziej się... najbardziej nie
lubię, kiedy jakiś facet patrzy się na mnie takim pożądliwym wzrokiem. -
Położyła mi głowę na ramieniu, ale zaraz ją poderwała, kiedy zacząłem się
śmiać.
- No tak, ze mną to nie problem. -
Pokręciła na mnie głową, sama też już rozbawiona. - A Foggy?
- Zacznę się zastanawiać nad Foggym -
odparła oburzona - jak będzie miał coś takiego pod koszulką.
- Serio? - wymamrotałem.
- No i skąd mogę wiedzieć, że by mu się
kiedyś nie odmieniło?
- Żartujesz sobie chyba.
- Poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy, on we
wszystkim widzi mięso.
- Przestań, już, dobra - parsknąłem i
pocałowałem ją jeszcze raz.
[So much to mention, but you can't find
the words.]
Innaya,
skręcając, delikatnie nacisnęła na niego, narzucając mu kierunek, a on poddał
się jej bez zastanowienia. Mogłaby go prowadzić pod pędzącą ciężarówkę, a on
nawet by nie pomyślał. Zadrżał lekko, sam nie wiedząc, czy na wspomnienie, czy
na jej władzę, czy może tylko dlatego, że właśnie położyła głowę na jego
ramieniu. Teraz była jeszcze bliżej, jeszcze cieplej, jeszcze pełniej. Na
studiach właśnie w tym momencie zaczynałoby brakować mu tchu. Z trudem opanował
chęć pocałowania jej czoła.
-
Miałeś prawo się wścieknąć - powiedziała w końcu. Matt nie musiał pytać, co
miała na myśli. - Powinnam była bardziej ci ufać. Przykro mi, że tak to się
skończyło.
Jej
głos był niesamowicie opanowany jak na jej słowa i wspomnienia, które z
pewnością do niej wróciły. Brzmiała wręcz, jakby się już pogodziła z tym
wszystkim, jakby była gotowa mu wybaczyć, odpuścić mu winy, zapomnieć o
krzywdzie, jaką jej wyrządził. Żeby jeszcze na to zasługiwał.
-
Mógłbym powiedzieć to samo. - Skręcili za róg i Matt bez trudu wyczuł po jej
reakcji, że jej blok pojawił się w zasięgu wzroku. - Nie zawiniłaś tak, żebym
miał prawo cię na to wystawiać. Nie zasłużyłaś na taki strach. Przepraszam.
-
Tak, wiem - odparła. - I będziesz pewnie przepraszał do końca życia. Ale
naprawdę nie trzeba. Powinnam była ci powiedzieć wszystko przy pierwszej
okazji.
-
Nie musisz - przerwał, gdy już zabierała się do tłumaczenia. Stanęli pod
drzwiami jej bloku. - To nie ma już znaczenia. Ufam ci - tak jak powinienem był
ci zaufać wtedy. Na pewno masz bardzo dobry powód, żeby mieć ten karabin, i nie
powinienem nigdy był myśleć, że mogłabyś kogoś zabić. I właśnie za to, że tak
pomyślałem, będę cię dalej uparcie przepraszał.
Łzy płynęły po jej policzkach, gdy położył na nich dłonie. Nie opierała się; przycisnął usta do jej, smakując jej słodycz, teraz lekko słonawą. Jęknęła z cicha, zupełnie tak jak kiedyś, i przylgnęła do niego - jej chłodne dłonie splotły się na jego karku, a potem zadrapały go lekko, gdy z rozkoszą zatopił język w jej ustach. A potem już nic nie miało znaczenia.
Łzy płynęły po jej policzkach, gdy położył na nich dłonie. Nie opierała się; przycisnął usta do jej, smakując jej słodycz, teraz lekko słonawą. Jęknęła z cicha, zupełnie tak jak kiedyś, i przylgnęła do niego - jej chłodne dłonie splotły się na jego karku, a potem zadrapały go lekko, gdy z rozkoszą zatopił język w jej ustach. A potem już nic nie miało znaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz