Ostrzeżenie




OSTRZEŻENIE

1. WYSTĘPUJĄ ORYGINALNE POSTACI.
2. W NIEKTÓRYCH POSTACH BĘDĄ TREŚCI PRZEZNACZONE TYLKO DLA DOROSŁYCH (i dodatkowe powiadomienie przed postem).
3. NIE MA LITOŚCI DLA ŚLEPEJ NIENAWIŚCI I BŁĘDÓW ORTOGRAFICZNYCH (błagam, ludzie).
Żeby nie było, że nie ostrzegałam.

[Nowe rozdziały co trzeci poniedziałek.]

- Alabastrowa (a.k.a. Shiro Okami, a.k.a. Iao^Kamirru)



niedziela, 27 września 2015

ROZDZIAŁ 2. - LISTEN TO YOUR HEART

[I get a notion from the look in your eyes...]
Pies był złożony prawie na pół. Jego kręgi piersiowe przecinało tyle złamań, że Innaya nie mogła z początku ich od siebie odróżnić. Lewa łopatka praktycznie nie istniała, a kość ramienną właściwie wyłuskiwała właśnie w kawałkach z mięśni, podczas gdy Catherine próbowała złożyć ją na stole.
- Daj sobie na spokój. - Innaya z politowaniem popatrzyła na jej wysiłki.
- Nudzi mi się - odpowiedziała Catherine niby żartobliwie, choć, jak zawsze przy takich sprawach, jej twarz była pobladła, a brwi ściągnięte. Nawet zza drugiej strony stołu było czuć, jak bardzo ją bolało patrzenie na tego psa.
- To nie był zwykły wypadek, prawda? - zapytała trochę drżącym głosem.
- Nie - odparła Innaya lekko, żeby jeszcze nie pogłębiać jej przygnębienia. - Zaraz się dowiemy. Bądź tak dobra i idź odpal program. Poradzę sobie tutaj sama.
Catherine z niejaką ulgą odeszła od stołu. Potem z dobre dwie godziny spędziły na mierzeniu wszystkich zmian, wprowadzaniu danych do programu, poszukiwaniu sensu w otrzymanych wynikach, a potem mierzeniu wszystkiego ponownie. Nim się obejrzały, za oknem było już ciemno. Innaya z przekleństwem na ustach oderwała się wreszcie od zmaltretowanego trupa; rodzina, która zleciła jej rozpoznanie, czy został potrącony przypadkiem, czy z premedytacją, jak na złość chciała go z powrotem, i akurat w momencie, gdy już miała otwierać nici, zadzwonił jej telefon.
Innaya popatrzyła z beznadzieją w oczach na swoje zakrwawione rękawiczki, potem na telefon, a w końcu na przyjaciółkę.
- Dobra, ja go zszyję - powiedziała Catherine, której kolory wróciły na twarz gdzieś w momencie, gdy Innaya odjęła skórę z czaszki i zwłoki przestały już wyglądać jak zwierzę. Co było na tyle fascynujące, że zdołały nawet przeprowadzić krótką, acz zażartą dyskusję na temat ich poziomów empatii i tego, jak pomagają im one wykonywać każdą z ich prac. Innaya zdjęła rękawiczki czując się po tych wszystkich godzinach tak, jakby zrywała sobie własną skórę, i ledwo zdążyła odebrać telefon przed ostatnim dzwonkiem.
- Tak, słucham?
- Cześć! - Z drugiego końca linii dobiegł istotnie znajomy głos, ale Innaya dopiero po chwili zorientowała się, że rozmawia z Foggym.
- Pierwsze pytanie: jak zdobyłeś mój numer? - zaczęła od razu.
- Byłaś świadkiem w moim procesie, pamiętasz?
- A drugie pytanie - kontynuowała tak, jakby nie usłyszała jego odpowiedzi - to czegóż byś sobie życzył, mój drogi przyjacielu?
- A bo wiesz, długo się nie widzieliśmy - zawiesił teatralnie głos i zupełnie nie zamierzał kontynuować.
- Ta, aż od wczoraj - odparła spokojnie, słysząc, jak z tyłu Catherine z ledwością powstrzymuje soczystą "kurwę". - Do czego zmierzasz?
- Chodźmy się napić - odparł Foggy radośnie.
- Tak? A czego? - zapytała, niby to niezdecydowana, a on jak zawsze dał się podpuścić.
- Wódki! - rzucił i Innaya uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie, jak kiedyś żartowali idealnie tak samo.

[Your little piece of heaven turns to dark.]
- To co pijemy?
- Wódkę!
Matt zaśmiał się, lekko wstawiony, jako że panowie byli już po dwóch piwach, podczas gdy ja usadowiłam się wygodnie na podłodze ich pokoju. Kiedy Foggy grzebał w swojej szafie, Matt w końcu też znalazł sobie miejsce; wpadł na mnie przy tym, niby niechcący, choć byłam prawie pewna, że zrobił to z premedytacją. Odepchnęłam go ze śmiechem i wylądował twardo na wykładzinie.
Foggy w końcu wyjął głowę z szafy i uraczył nas triumfalnym okrzykiem.
- Obawiam się jednak, że mamy tylko dwie - powiedział niemalże smutno.
- To mi od razu daj jedną. - Wyciągnęłam do niego ręce jak małe dziecko i uśmiechnęłam się radośnie, gdy znalazła się w nich butelka dobrej, rosyjskiej siedemdziesięcioprocentówki. - Ojej, moja ulubiona! - Cmoknęłam Foggy'ego w policzek. - Skąd wiedziałeś?
- Cyrylica była dobrą podpowiedzią - odparł, szczerząc się, a Matt tylko się pobłażliwie zaśmiał.
- Ty. - Trąciłam go bezczelnie jego własną laską. - Tylko się nie waż mnie patronizować. Ja przynajmniej jestem trzeźwa.
- Nie śmiałbym. - Uniósł ręce w obronnym geście, lecz to, jak wygiął wargi, już zwiastowało jakieś "ale". - Ale wiesz. Ten układ sił niebawem się zmieni.
Foggy zawtórował mu dobrotliwym śmiechem, kiedy ja udawałam, że się obrażam. Nawet skrzyżowałam ręce na piersi.
- A ten pomysł to skąd? - rzuciłam wyzywająco.
- Boże, Innaya, daj spokój - odparł Matt bardzo patronizująco.
- Serio - przyszedł mu z pomocą Foggy. - Ile ty ważysz? Sto, sto dziesięć? Przecież jak wypijesz chociaż pół tej butelki, to padniesz.
- Och, panowie - odpowiedziałam głosem kobiety, która wspaniałomyślnie lituje się nad biednymi, pijanymi mężczyznami. - Może nie wiecie, ale ja się nie upijam.
- Jak to się nie upijasz? - zapytał Foggy z niedowierzaniem, które mówiło samo za siebie.
- Zwyczajnie. Alkohol po prostu działa na mnie inaczej. - Wzruszyła ramionami. - Taki słabszy, jak piwo czy wino, to mogę w ogóle pić jak wodę i nic po mnie nie poznasz. Przy wódce trochę mi się zmienia humor, a potem zaczyna mi się plątać język. I tyle. Musiałam dosłownie wypić dwa litry, żeby mieć problemy z chodzeniem, jak mój tata kiedyś sprawdzał.
- Twój tata sprawdzał? - powtórzył znów Foggy zupełnie nieoryginalnie. Matt tylko uśmiechnął się bez słowa.
- Ta, jak miałam szesnaście lat i nas spisali na takiej jednej imprezie; byłam całkiem trzeźwa, ale i tak mnie wzięli na Izbę Wytrzeźwień.
- Skoro byłaś trzeźwa, to niby czemu? - włączył się Matt.
- Bo podobno miałam trzy promile we krwi... Tata mi nie wierzył, że tak to działa, więc wyjął wódkę, podobnie jak ty przed chwilą, i piliśmy dopóki nie padł. A potem dał mi już spokój. - Wyszczerzyłam zęby i otworzyłam butelkę. Matt lekko drgnął na ten dźwięk, ale zaraz się uśmiechnął, jakby wyczuł, że przyglądam mu się badawczo. Zaczęłam przyglądać mu się jeszcze bardziej badawczo.
- Wiecie, to wiele tłumaczy - zaczął Foggy, nalewając wszystkim; wypiłam swoją porcję zanim oni jeszcze w ogóle unieśli kieliszki.
- Co? - zapytał Matt.
- Ona pije na potęgę, ty pijesz od kiedy miałeś dziewięć lat... Porąbani jesteście.
- Tak, a ty dzieciństwo spędziłeś wśród tuszek wieprzowych - odgryzł się Matt. Zarechotałam i poprawiłam sobie drugim kieliszkiem. Zaczęli się przekomarzać jak starzy kumple, choć wiedziałam, że znali się tylko od jakiegoś roku; bez żadnej sposobności, żeby się włączyć, pozwoliłam sobie w tym czasie opróżnić pół swojej butelki.
- A w ogóle, господы - zapytałam w końcu, czując już, że mi usta odmawiają posłuszeństwa. - Почему... Znaczy, z jakiej okazji wir trinken?
- Innaya? - rzucił Foggy lekko przestraszonym głosem, choć wyglądał, jakby miał się zaraz roześmiać. - Wszystko w porządku?
- Certo! - Matt nie wytrzymał i parsknął śmiechem, więc przyłożyłam mu pięścią w ramię. Wtedy i Foggy mu zawtórował. - Was?!
- Wiesz - westchnął Foggy wreszcie, ocierając załzawione oczy - mówiłaś, że ci się plącze język, a nie cztery...

[Listen to your heart, when he's calling for you...]
W barze u Josie było duszno i przez to już od wejścia czuć było męskimi feromonami. I istotnie - jak okiem sięgnąć jedyną kobietą poza nią była lekko podstarzała i przedwcześnie poszarzała na twarzy od papierosów Josie za barem. Nic więc dziwnego, że gdy Innaya weszła w swojej koszulce bokserce i wygodnych, ale wciąż przylegających dżinsach, z kurtką w ręku, wiele głów uniosło się i tak zatrzymało, żeby się na nią pogapić. Zadrżała lekko.
Foggy już siedział przy jednym ze stolików i choć dostrzegł ją dopiero, gdy szła już w jego stronę, mimo wszystko pomachał jej energicznie, jakby podekscytowany perspektywą spędzenia z nią wieczoru. Pokręciła głową. Nie było wcale trudno sobie wyobrazić, że biedaczysko całe ostatnie cztery lata spędził kumplując się jedynie z Mattem. Natychmiast sklęła się w głowie za myślenie o nim, zmuszając się do zignorowania skoku ciśnienia w piersi.
- Cześć, Cuni! - wykrzyknął Foggy, przygarniając ją w objęcia; widziała nad jego barkiem szok i rezygnację w oczach jednego z częstszych bywalców. A gdy tylko usiedli, trzepnęła go w ramię.
- Nie kłam, lubisz, jak cię tak nazywamy. - Uśmiechnął się, gestykulując do Josie, żeby przyniosła im napitek. Innaya stłumiła w sobie kolejną myśl o Matcie, jedną z wielu, które nawiedzały ją przez te dwa dni. To on wymyślił jej to głupie przezwisko, a Foggy podłapał je nim zdołała zaprotestować.
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego tak nalegałeś na ósmą czterdzieści siedem? - zapytała, gdy on siłował się z korkiem butelki. Josie postawiła im kieliszki, patrząc na nią tak, jakby była co najmniej trzecią kobietą, którą Foggy tu przyprowadził w tym tygodniu. - Nie mogliśmy spotkać się o dziewiątej? Wiesz, jak normalni ludzie?
- Nie - odparł poważnie.
- Dlaczego?
- Bo nie jesteśmy normalnymi ludźmi - powiedział, szczerząc się głupio, dopóki się nie zaśmiała.
- Dobra, z tym się nie mogę kłócić. - Uniosła kieliszek, który w końcu udało mu się napełnić. - Za nienormalność.
Cokolwiek to było - bo wódka na pewno nie - paliło w gardło niemiłosiernie i tak skutecznie, że łzy stanęły jej w oczach. Sapnęła gardłowo, czując się tak, jakby miała się zaraz porzygać.
- Co za ohyda - szepnęła, nie ufając jeszcze swoim strunom głosowym. - I mocne. Zapowiada się wesoły wieczór.
- A dla mnie pewnie niezbyt długi - zaśmiał się znów Foggy, polewając drugą kolejkę. Nie była ani trochę smaczniejsza niż pierwsza.
Zanim jednak zdążył zaserwować trzecią, coś ją tknęło, żeby spojrzeć w stronę drzwi. Chyba nawet próbował ją jakoś powstrzymać, ale nieskutecznie. Matt zwinnie przesuwał się między stołami i ludźmi, delikatnie stukając laską o nogi krzeseł i krawędzie blatów - wydawało się, że jeszcze jej nie poznał. Coś chwyciło ją w gardle; musiała wyjść, już, bo inaczej, była pewna, zaczęłaby się dusić.
- Ty sukinsynu - sapnęła do Foggy'ego, wstając. Wzruszył ramionami beznadziejnie.
- Przyznasz, że to była niezła próba - odparł. - Chociaż tyle mogłabyś docenić.
Prychnęła, nawet nie zaszczycając tego odpowiedzią.
- Słuchaj - w końcu również wstał, najwyraźniej czując wzrastające napięcie, kiedy była coraz bliższa wybiegnięcia stamtąd bez słowa. - Nie wiem, co między wami zaszło, ale pamiętam, jak dobrze wam razem było, i naprawdę sądzę, że powinniście po prostu usiąść i o tym porozmawiać.
Spojrzała w drugą stronę.
- To się nie wydarzy.
Matt w końcu dotelepał się do ich stolika i stanął tam bez słowa. Foggy przywitał się z nim tak, jakby w całej tej sytuacji nie było nic dziwnego, jakby mieli znów po dwadzieścia pięć lat i spotykali się w barze na kampusie, wymęczeni po swoich zajęciach, ale szczęśliwi, że się widzą.
Teraz nic z tego nie miało miejsca. Nie. Każde z nich miało prawie trzydziestkę na karku, a Foggy'emu, jedynej osobie zadowolonej z tego spotkania, właśnie rzedła mina.
- Nie przejmuj się - powiedziała cicho, choć nie była pewna, czy bardziej do niego, czy do Matta. - Właśnie wychodziłam.
- Nie musisz - jego spokojny głos zatrzymał mnie wpół kroku. Tak bardzo chciała mu uwierzyć; uwierzyć, że jeszcze była szansa, żeby usiedli we troje przy tym przeklętym stoliku i po prostu, ot tak, porozmawiali i cofnęli się do tego, co było. Ale potem jego wściekłe słowa i to, jak ledwo powstrzymywał się przed uderzeniem jej, wróciło i wypuściła głośno powietrze.
- Muszę - odparła tylko i wybiegła.
Powietrze było nieprzyjemnie zimne, wręcz kłuło ją w płucach, gdy posapując z trudem wypadła na zewnątrz i od razu schowała się w jednej z alejek za barem. Wiedziała, że to bardzo zły pomysł, ale była zbyt spanikowana tym uczuciem, które się w niej budziło, tymi napływającymi jej już do oczu łzami, żeby móc zrobić cokolwiek innego. Ponad wszystko nie chciała płakać na środku ulicy.
Naprawdę, nie rozumiała już siebie.

[There's nothing else you can do.]
Z jakiegoś powodu sam widok korytarzy akademika napawał mnie głębokim uczuciem straty - to tutaj wszystko się rozkręciło, a gdy tylko się wyprowadziłam, to zaraz się rozpadło. Przejechałam palcami po idiotycznie gładkim materiale, który trzymałam w ręku, i westchnęłam przeciągle. Nie było innego wyjścia, nie kiedy tak stracił nad sobą panowanie, że kompletnie zapomniał o tym, jak mnie to bolało. Zadrżałam na samą myśl o wczorajszych wydarzeniach. Chciałabym być na niego wściekła, ale złość, raz porzucona, nie miała zamiaru wracać; chciałaby móc płakać, ale łzy nie przychodziły. I tak tkwiłam zawieszona między jednym uczuciem a drugim, choć czułam się jak w pustce.
Zapukałam bez wahania; nie chciałam dać Mattowi czasu, by usłyszał mój ciężki oddech, choć pewnie i tak już wiedział, jak go znam. To, jak znalazł Savvy'ego, tylko mnie utwierdzało...
Foggy otworzył drzwi tak szybko, jakby pod nimi stał i wyczekiwał, ale ku mojemu zdziwieniu Matt wydawał się równie zszokowany i niepewny.
- Innaya - rzucił zaskoczony Foggy.
- Hej - powiedziałam do niego. Wtedy wreszcie odsunął się, choć wciąż z lekko otwartymi ustami. Weszłam, już czując ciężką atmosferę w pokoju. Matt od razu, chyba nawet bez zastanowienia, chwycił za okulary i serce, dotychczas trzepoczące mi się w piersi coraz silniej i szybciej, gwałtownie i boleśnie stanęło. Zupełnie tak, jak tamtego dnia, lata temu - samo wspomnienie sprawiło, że zlał mnie zimny pot. I zupełnie tak, jak wtedy, prawie się rozpłakałam.
A potem oddałam się w objęcia pustce.
Matt nie powiedział ani słowa w tym czasie, choć z pewnością zastanawiał się, co też mogę od niego chcieć nawet nie pełną dobę po tym, jak wyrzuciłam go z mieszkania, co całkiem jasno zakończyło te trzy miesiące naszego związku. A teraz nawet nie mogłam się tym przejąć.
- Zostawiłeś wczoraj - powiedziałam absolutnie beznamiętnym głosem, kładąc jego krawat na brzegu łóżka. Nie odpowiedział, a ja na to nie czekałam. Kiedy już wychodziłam, Foggy wpatrzył się we mnie z mieszaniną żalu, niepewności i może jakiejś krzty nadziei. Czyli już wiedział.
Pokręciłam do niego delikatnie głową.
- Nie przejmuj się - powiedziałam cicho. - Nie mogłeś nic zrobić.
Przytuliłam go jak przyjaciela, którym chciałam, żeby został, i pożegnałam się z uśmiechem, który miał znaczyć, że wszystko w porządku, ale chyba był tylko bezdusznym grymasem.

[Listen to your heart before you tell him goodbye.]
Nawet kiedy ten sam krawat pojawił się zaraz przed jej twarzą, dopiero po chwili dotarło do niej w pełni, co to oznaczało. Uniosła wzrok tyko po to, by napotkać ciemną czerwień okularów Matta. Patrząc na to, jak ściągnął brwi, mogłaby przysiąc, że się o nią martwił, gdyby nie wiedziała, że to niemożliwe.
- Odejdź - jęknęła, ocierając łzy, które powinna była pozwolić sobie wylać cztery lata temu.
- Nie mogę - odparł. To tylko sprawiło, że rozpłakała się bardziej; szlochy zaczęły wstrząsać jej ciałem, kiedy próbowała się uspokoić. Dlaczego on tak dobrze kłamał? I dlaczego tak to bolało?
- Proszę cię, Matt, przestań zachowywać się, jakby ci zależało, i zostaw mnie w spokoju - wydusiła z siebie, jakiś cudem się opanowując, choć wciąż czuła szloch duszący ją gdzieś w środku. Przez łzy ledwie zdołała dostrzec, jak go zabolały jej słowa.
- Innaya... - szepnął, ale nim zdołała zareagować, już był przy niej, już owinął wokół niej ramiona, już zatapiała się w ich cieple i wspomnieniach, które ono budziło.
- Przepraszam - wyszeptał jej prosto do ucha.
- Za co? - zapytała, choć tak naprawdę miała na myśli "Za które zło?". I Matt chyba się zorientował, bo pogłaskał ją po plecach, tak jak kiedyś, gdy się złościła.
- Za to, że cię nie wysłuchałem - odparł w końcu spokojnie i delikatnie. - Za to, że nie dałem ci tego wyjaśnić, że wyszedłem... Że nawet nie starałem się zrozumieć.
- Bzdury. - Pociągnęła nosem, żeby nie prychnąć i zaraz nie uchrzanić mu tego głupiego krawata. - Powinnam była zmusić cię, żebyś mnie wysłuchał, a nie da...
- Przestań - przerwał. - Foggy miał sporo racji, ale nie musimy mówić o tym teraz.
Pokiwała głową z wdzięcznością. Rany, nawet kiedy od dawna nie byli razem - nawet kiedy byli, te nędzne trzy miesiące - Matt rozumiał, czego potrzebowała. Mogła tylko mieć nadzieję, że udało jej się choć trochę mu dorównać.
Stali tak przez dłuższą chwilę. Innaya pozwoliła sobie jeszcze trochę popłakać w jego miękką marynarkę, podczas gdy Matt trzymał ją mocno, wtulając twarz w jej włosy. Na moment nawet zapomniała, że cokolwiek się między nimi zepsuło. Potem jednak zrobiło jej się gorąco, więc odsunęła się nieco, i gdy spojrzała w te jego ciemnoczerwone okulary, wszystko zaraz wróciło. Cofnęła się.
- Chodźmy do środka - rzekł on na to i wyszło to nawet naturalnie; a gdy wyciągnął do niej dłoń, nie miała oporów, by ją przyjąć.
Gdy usiedli z powrotem przy stoliku, Foggy przyjrzał im się krytycznie, jakby nie był pewien, czy zastosowali się do jego dyspozycji. Potem jednak jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- To co? Po kielichu? - zapytał, polewając im nawet zanim skończył zdanie. Trunek wciąż strasznie palił, ale tym razem Innaya przyjęła to wręcz z ulgą: wypłukał jej resztki łez z gardła, a nawet jeśli płacz postanowiłby jeszcze wrócić, zawsze mogła zrzucić go na alkohol. Zwłaszcza, że widziała, jak Foggy'emu oczy wilgotnieją, gdy nieco zbyt wolno pił swoją porcję. Wyśmiała go bezczelnie, choć sama z trudem przełknęła kolejny kieliszek.
Matt przez dłuższy czas milczał, gdy Innaya przekomarzała się z Foggym, a kiedy ich śmiechy już ucichły, skierował ku niej twarz.
- Przepraszam - powiedział ponownie tego wieczoru. Foggy, który nie mógł tego wiedzieć, uśmiechnął się dumnie.
- Za co? - zapytała ponownie tego wieczoru. Kąciki ust Matta drgnęły w powstrzymywanym uśmiechu.
- Za ten proces - odparł. Nie musiał mówić nic więcej. Pokiwała do siebie głową, ale nie chcąc tego rozkładać na części pierwsze, dotknęła porozumiewawczo jego dłoni. Jego brew się wygładziła. Potem jednak ciekawość wzięła górę.
- Warto było? - zapytała najdelikatniej, jak mogła.
- Niezbyt.
[The precious moments are all lost in the tide.]
- Mam wrżenie... - wtrącił Foggy, już powoli, acz z wyraźną chęcią oddający się w objęcia pani Libacji. - Mam wrżenie, że ztob to jakoś tak jest, Cuni... że stawanie przecifko tobie nigdy nie est tego warte.
- O tak - Matt uniósł kieliszek, tym samym zmieniając filozoficzny bełkot wstawionego Foggy'ego w całkiem niezły toast. Innaya zaśmiała się, i jakoś brzmiała dużo szczęśliwiej niż wcześniej, jakby coś w środku, co jej przeszkadzało, teraz nagle puściło. Zaczęła aż przypominać tę samą Innayę, w której się kiedyś zakochał.

[Nothing is what it seems.]
W efekcie nie wypił prawie nic przez cały wieczór, usprawiedliwiając się bólem głowy, choć był pewien, że Innaya domyśliła się, że łgał jak pies. Ona również nie pozwoliła sobie spaść niżej niż jej mówienie w czterech językach, z którego uśmiali się do łez. Foggy za to pił za wszystkich troje, bardzo sumiennie, aż w końcu Innaya miała problem, żeby przekonać go do ściszenia głosu, gdy wykrzykiwał swoje egzystencjalne teorie, i wejścia do taksówki. Gdy w końcu zdołała zatrzasnąć drzwi i wysłać go do domu, odwróciła się do Matta.
- I co teraz? - W jej głosie brzmiało wyczekiwanie. Czyli zrozumiała, że chciał jeszcze z nią porozmawiać.
- Byłaś kiedyś w tej części miasta? - zapytał wymijająco. Wychwycił delikatny szelest jej skórzanej kurtki, gdy wzruszyła ramionami.
- Byłam w wielu częściach miasta - odparła - co nie znaczy, że umiem się w nich poruszać na piechotę.
- W takim razie pozwól, że odprowadzę cię do domu. - Złożył laskę i schował ją do wewnętrznej kieszeni kurtki, a potem zaoferował jej ramię. Efekt był oczywiście taki, że to ona prowadziła jego, a za przewodnika służył im GPS w jej komórce; jednak błądzenie po Nowym Jorku po nocy, gdy nikogo nie było w pobliżu, dawało dużo okazji do rozmowy, a Matt miał ten spokój ducha, że Innaya bezpiecznie dotrze na miejsce. Nawet jeśli ona tego nie wiedziała.
Większą część drogi przeszli w ciszy. Matt nie chciał naciskać - Innaya już w barze, miał wrażenie, zabierała się, żeby coś do niego powiedzieć, ale nie było okazji. Teraz bez słowa, uwieszona na jego ramieniu, prowadziła go przez miasto, a on tylko starał się nie myśleć o tym, że jej zapach pozostanie na jego ubraniach i będzie czuł go, gdzieś w tle, przez następne kilka dni; że jej dłoń lekko, od czasu do czasu, przejeżdża mu gorącem po odsłoniętej ręce; że jest prawie tak jak kiedyś. Prawie. I gdyby wszystko się tak bardzo nie posypało, gdyby tylko nie stracił wtedy panowania, gdyby tylko nie wymyślał tysiąca mrocznych scenariuszy, żeby wyjaśnić to, o co mógł ją zwyczajnie zapytać - mógłby teraz dotknąć jej gładkiej skóry, wtulić twarz w jej miękkie włosy, zatopić się w jej słodkim zapachu i wrócić do tego, jak było. Ale nie mógł.

[Belonging to your dreams...]
Głowa nawet mnie szczególnie nie bolała, choć Innaya poszła wczoraj do sklepu dokupić jeszcze jedną butelkę wódki, bo "Zobacz, как немножко już zostało". W końcu i tak wypiła znaczną większość tego całkiem sama, rzucając niewybredne żarty. Chyba ani jedno zdanie z jej ust nie było bez jakiegoś podtekstu. Opowiadała nam też z zapałem o jakimś pasożycie, który sprawiał, że królikom się głowy przewracały na drugą stronę, jeśli wierzyć jej bełkotowi, w którym z każdym kieliszkiem było mniej angielskiego. "Bo это зовут Encephalitozoon cuni i one wtedy to haben, i..." - tu zawiesiła się w wyjaśnieniu, a gdy wraz z Foggym zaczęliśmy się dopytywać, co to jest to CUNI, to nakrzyczała na nas, że przecież królik i "Co ty, kurwa, Latine hast nicht? Кролик! Cuniculus! Lepos Чего они вас учут на tych studiach?" A my wtedy zaczęliśmy się śmiać tak mocno, że dopiero po dłuższej chwili daliśmy radę wytłumaczyć jej, że nie powiedziała "cuniculus", tylko "cuni". W żartach wspomniałem, że powinniśmy na nią teraz wołać Cuni, i zanim zdążyłem to cofnąć, zgromiony jej morderczym spojrzeniem, Foggy już się tym ekscytował... A potem ona wypiła o ten jeden łyk za dużo i objawiły się jej problemy z chodzeniem - tak skutecznie, że nie mogła choćby ruszyć nogami i Foggy musiał ją zanieść do pokoju, sam ledwo chodząc, obijając się o ściany i marudząc coś o swoim nieszczęściu, że jest sam jeden w pokoju pełnym kalek.
Zaśmiałem się pod nosem na samo wspomnienie i podniosłem się z łóżka, dopiero teraz, wśród pozostałości zawrotów głowy, zdając sobie sprawę, że Foggy'ego w ogóle nie ma. Jak przez mgłę przypomniałem sobie, że słyszałem jego śpiewy, gdy brał prysznic wczoraj wieczorem, i byłem prawie pewien, że dochodziły z naszej łazienki, więc raczej nie został u Innayi na noc. Cóż. Pewnie poszedł coś załatwić.
Zabrałem się i tak zaskakująco szybko, jak na to, jak bardzo mi się nie chciało w ogóle ruszać. Ze śniadaniem, a przynajmniej jakąś jego parodią, postanowiłem poczekać na powrót Foggy'ego, starając się nie myśleć gorzko o tym, dlaczego ani jedno, ani drugie nie było dla mnie problemem. Wtedy właśnie dobiegło mnie znajome pukanie do drzwi, i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że jeszcze nie byłem ubrany. Trudno.
Otworzyłem Innayi drzwi, ale tylko zajrzała do środka, nie wchodząc. Poniewczasie dotarło do mnie, że była lekko roztrzęsiona, choć z całą pewnością bardziej przytomna niż ja.
- Foggy'ego nie ma? - zapytała niepewnie, wyraźnie zaskoczona. Po jej głosie nie było w ogóle słychać, żeby ją jakkolwiek dotknęło wczorajsze pijaństwo.
- Nie - odparłem. - Tak wygląda twój kac czy coś się stało?
Dopiero teraz, zdawałoby się, dostrzegła, że nie mam na sobie koszulki. Jej serce zabiło podejrzanie szybciej, a w powietrzu... Och, nie. Chyba właśnie zacząłem jej się podobać.
- Nie, nie mam kaca. - Machnęła ręką. - Tak tylko... Miałam nadzieję, że Foggy będzie.
- A z czym masz problem? - zapytałem automatycznie. Odpowiedziała dopiero po chwili, wypełnionej pewnie badawczym patrzeniem się we mnie. Ostatnio często tak robiła.
- Mam pasikonika w pokoju - wymamrotała w końcu, a gdy prawie się roześmiałem, walnęła mnie w ramię. Nawet zabolało. - To nie jest śmieszne! Nie cierpię pasikoników.
- Czyli co, masz tettigonofobię?
Mruknęła coś zdziwiona.
- Czyli znasz łacinę, ty draniu! - Walnęła mnie jeszcze raz, ale w drugie ramię i słabiej. Pewnie zauważyła, jak się wcześniej skrzywiłem. - Nie jest aż tak źle - mówiła dalej naburmuszona - ale on tam jest i... ghh.
Zadrżała tak wyraźnie, że poczułem zawirowania powietrza. Tym razem pozwoliłem sobie się bezczelnie zaśmiać.
- Ale przecież to zwierzęta, jak każde inne, a ty kochasz zwierzęta...
- Dlatego nie chcę go zabijać, tylko chcę, żeby go ktoś wziął i, nie wiem, wyrzucił przez okno, niech wypierdala z mojego pokoju... Och, zamknij się - warknęła, gdy znów się pobłażliwie zaśmiałem.
- Nie mogę, jesteś przeurocza. - Rzeczywiście nie mogłem przestać, nawet jak wyczułem, że złości się jeszcze bardziej, choć trochę trudno było uwierzyć, że to dlatego tak jej skoczyła temperatura.
- W każdym razie właśnie dlatego miałam nadzieję, że będzie Foggy.
- Ja to mogę zrobić - zaoferowałem się. I tak nie miałem nic lepszego do roboty. W tym momencie nawet nie przeszło mi przez myśl, że dam jej tylko więcej podstaw do podejrzewania, że czegoś jej i Foggy'emu nie mówię.
W pierwszej chwili zacięła się, jakby chciała powiedzieć "Serio?", ale potem ledwo wyczuwalnie wzruszyła ramionami.
- No dobra, jak chcesz.
- Tylko daj mi się ubrać. - Już mówiąc to, byłem wpół drogi do szafy, ale i tak wyraźnie usłyszałem jej bardzo ciche i naburmuszone:
- Jak dla mnie to nie musisz.
Uśmiechnąłem się do siebie.
Jej pokój pachniał nią. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nigdy wcześniej tu nie byłem. Nawet jeśli ją odprowadzaliśmy, to tylko pod drzwi. Rozmawialiśmy z Foggym kiedyś, jak to Innaya mieszka w jedynce i pewnie płaci za nią jak za złoto, więc przynajmniej to nie było dla mnie zaskoczeniem.
Nie wziąłem laski, więc przystanąłem przy drzwiach i starałem się rozeznać w tym układzie. Zaraz po prawej były drzwi do łazienki - biła stamtąd woń jej kosmetyków. Pod ścianą po lewej stało łóżko, podsunięte do niej długim bokiem, choć byłem prawie pewny, że oryginalnie stało jak to Foggy'ego. Na wprost było okno, tak jak u nas, ale obok miała przysunięte biurko. Niosło się od niego zapachem bibliotecznych książek i długopisowego tuszu. Wolałem nie skupiać się na tym, skąd wiedziałem, gdzie było łóżko.
Innaya stała obok bez słowa. Zamknęła tylko drzwi, a potem obserwowała mnie uważnie.
- To diabelstwo jest przy szafie - powiedziała, oczywiście w ramach rewanżu za moje wcześniejsze docinki. Uśmiechnąłem się.
- Może jeszcze wskaż mi go ręką, co? - odparłem niby rozzłoszczony, a ona wyszczerzyła się, zadowolona z siebie. Pokręciłem głową. - Nie drocz się ze mną, bo będziesz do końca studiów mieszkać z pasikonikiem. Możemy nazwać go Okoń, bo ma ikrę, że tak wskoczył, no i wcisnął się przez szczeliny w OKoNIE...
- Przestań, już, dobra! - Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła przez pokój. Jej palce były smukłe i jakby delikatne, aż bałem się ścisnąć je mocniej. Położyła moją dłoń na szafie i od razu się odsunęła.
- Co jest? - rzuciłem niezbyt inteligentnie.
- Bliżej tego cholerstwa nie podejdę - odparła i przeszedł ją kolejny silny dreszcz. Przykucnąłem, sunąc dłonią w dół sklejki. W końcu, skupiwszy się, dosłyszałem bicie malutkiego serca pasikonika; wtedy nagle zacykał i aż mnie zabolały bębenki. Westchnąłem.
- Jak masz zamiar go znaleźć? - zapytała w końcu takim głosem, jakby bardzo nie chciała zadawać tego pytania.
- No przecież cyka, nie?
- Nic mi nie mów o cykaniu! - Poruszyła się, jakby chciała coś z siebie strząsnąć i odsunęła się jeszcze o krok.
Kiedy proces usuwania intruza dobiegł końca, a Bogu ducha winne stworzonko było już za oknem, Innaya zatrzasnęła je gorliwie, po czym długo jeszcze trzęsła się na samą myśl, mamrocząc coś o przeciwnościach losu, jej szczęściu i zielonych obrzydlistwach. Zanim w ogóle zastanowiłem się, co robię, już była w moich objęciach, a jej dreszcze powoli ustępowały, gdy skupiła się bardziej na mnie.
Nigdy bym nie powiedział, że Innaya to stereotypowa kobieta, poddająca się bez walki choćby i najsłabszym emocjom, rządzona miłością i hormonami - ale w tym jednym momencie pozwoliła uczuciom wziąć górę, i gdy uniosła głowę, zaraz poczułem jej oddech na swoich ustach. Trwała tak przez chwilę, przyglądając mi się i poniewczasie zdałem sobie sprawę, że nie założyłem okularów. Innaya widziała mnie i zupełnie mi to nie przeszkadzało.
A potem uniosła się na palcach, opierając się na mnie lekko, muskając mnie wargami, i nim się opanowałem, już miałem dłoń na jej twarzy, a drugą ręką owiniętą wokół jej talii przyciągałem ją bliżej; jej usta były prawie tak słodkie, jak jej zapach, gdy zatopiłem się w nich, w niej, sięgałem głębiej, rozkoszując się jej stłumionymi jękami, a gdy poczułem jej smukłe palce gładko sunące mi po karku, niemal straciłem i pozostałe zmysły.
- Co ty w ogóle we mnie widzisz? - zapytałem cicho, nie chcąc zaburzać tej chwili. Ani budzić swojego kaca.
- Właśnie to - wyszeptała, wciąż trochę zasapana. Jej dłoń, jakby bezwiednie, ruszyła w dół mojej piersi, naciskając ją lekko przez koszulkę. Usiadłem na łóżku, a ona bezczelnie wpakowała mi się na kolana - ja na to bezczelnie wcisnąłem twarz w jej miękkie włosy.
Przez dłuższy czas milczeliśmy, ale mogłem wyczuć, że Innaya przebiera rękami, zatopiona w myślach.
- Co jest? - zapytałem, całując delikatnie jej ramię, zanim dotarło do mnie, że już zachowuję się, jakby była moją dziewczyną; ale jakoś tak było dobrze.
- Wiem, że zazwyczaj nie widać - powiedziała w końcu i zaplotła palce między moje - ale ja naprawdę nie lubię mężczyzn.
Kiedy w końcu dotarło do mnie, że to dalsza część jej odpowiedzi na moje poprzednie pytanie, zaśmiałem się cicho.
- Mam to uznać za obelgę? - zapytałem prawie pewny, że zaraz przyłoży mi w ramię, ale tylko pokręciła głową.
- Nie lubię ich, bo zazwyczaj, większość, traktuje mnie jak mięso. Więc ich unikam. Ty i Foggy traktujecie mnie jak osobę.
Nie odpowiedziałem, zaskoczony i zajęty zastanawianiem się, jakich ona mężczyzn spotkała w życiu.
- A najbardziej się... najbardziej nie lubię, kiedy jakiś facet patrzy się na mnie takim pożądliwym wzrokiem. - Położyła mi głowę na ramieniu, ale zaraz ją poderwała, kiedy zacząłem się śmiać.
- No tak, ze mną to nie problem. - Pokręciła na mnie głową, sama też już rozbawiona. - A Foggy?
- Zacznę się zastanawiać nad Foggym - odparła oburzona - jak będzie miał coś takiego pod koszulką.
- Serio? - wymamrotałem.
- No i skąd mogę wiedzieć, że by mu się kiedyś nie odmieniło?
- Żartujesz sobie chyba.
- Poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy, on we wszystkim widzi mięso.
- Przestań, już, dobra - parsknąłem i pocałowałem ją jeszcze raz.

[So much to mention, but you can't find the words.]
Innaya, skręcając, delikatnie nacisnęła na niego, narzucając mu kierunek, a on poddał się jej bez zastanowienia. Mogłaby go prowadzić pod pędzącą ciężarówkę, a on nawet by nie pomyślał. Zadrżał lekko, sam nie wiedząc, czy na wspomnienie, czy na jej władzę, czy może tylko dlatego, że właśnie położyła głowę na jego ramieniu. Teraz była jeszcze bliżej, jeszcze cieplej, jeszcze pełniej. Na studiach właśnie w tym momencie zaczynałoby brakować mu tchu. Z trudem opanował chęć pocałowania jej czoła.
- Miałeś prawo się wścieknąć - powiedziała w końcu. Matt nie musiał pytać, co miała na myśli. - Powinnam była bardziej ci ufać. Przykro mi, że tak to się skończyło.
Jej głos był niesamowicie opanowany jak na jej słowa i wspomnienia, które z pewnością do niej wróciły. Brzmiała wręcz, jakby się już pogodziła z tym wszystkim, jakby była gotowa mu wybaczyć, odpuścić mu winy, zapomnieć o krzywdzie, jaką jej wyrządził. Żeby jeszcze na to zasługiwał.
- Mógłbym powiedzieć to samo. - Skręcili za róg i Matt bez trudu wyczuł po jej reakcji, że jej blok pojawił się w zasięgu wzroku. - Nie zawiniłaś tak, żebym miał prawo cię na to wystawiać. Nie zasłużyłaś na taki strach. Przepraszam.
- Tak, wiem - odparła. - I będziesz pewnie przepraszał do końca życia. Ale naprawdę nie trzeba. Powinnam była ci powiedzieć wszystko przy pierwszej okazji.
- Nie musisz - przerwał, gdy już zabierała się do tłumaczenia. Stanęli pod drzwiami jej bloku. - To nie ma już znaczenia. Ufam ci - tak jak powinienem był ci zaufać wtedy. Na pewno masz bardzo dobry powód, żeby mieć ten karabin, i nie powinienem nigdy był myśleć, że mogłabyś kogoś zabić. I właśnie za to, że tak pomyślałem, będę cię dalej uparcie przepraszał.
Łzy płynęły po jej policzkach, gdy położył na nich dłonie. Nie opierała się; przycisnął usta do jej, smakując jej słodycz, teraz lekko słonawą. Jęknęła z cicha, zupełnie tak jak kiedyś, i przylgnęła do niego - jej chłodne dłonie splotły się na jego karku, a potem zadrapały go lekko, gdy z rozkoszą zatopił język w jej ustach. A potem już nic nie miało znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz