[When everything's wrong, you make it
right...]
Cienie
i snopy światła grały na jej twarzy i piersi, gdy jechała dalej tunelem w swoim
czarnym Chevrolecie, próbując nie usnąć. Cementowe otoczenie nie były tak
zajmujące, jak by chciała, i chyba tylko perspektywa zobaczenia się znów z
Anatolijem i Vladimirem (może też przygrzmocenia w ścianę) trzymała ją w tym
względnym stanie przytomności. Ziewnęła. Lepiej żeby panowie ją obudzili, bo ma
dzisiaj jeszcze sporo do zrobienia.
Wyjechała
na rozległy parking - znak na ścianie z napisem "Veles Taxi" dał jej
znać, że jest w odpowiednim miejscu. Kilku mężczyzn odwróciło się od żółtych
samochodów, żeby popatrzeć, jak obcy SUV zatrzymuje się na jednym z niewielu
wolnych kawałków podłogi.
Zobaczyła
w lusterku jakiegoś faceta, znikającego na zapleczu, a gdy wysiadła z
cieplutkiego, rozgrzanego wozu na chłód podziemnej przestrzeni, natychmiast
otoczyło ją kilku innych; za ich paskami tkwiły pistolety, których nawet nie
starali się ukryć. Uśmiechnęła się do nich uroczo.
-
Kto... - usłyszała nagle, a potem w
polu widzenia pojawiły się dwie znajome twarze. - Innaya?
Wyszczerzyła
zęby do Vladimira i Anatolija, po czym nie zważając na ich nieco skonsternowanych
ludzi, rzuciła im się na szyje i ucałowała każdego w oba policzki.
-
Co ty tu robisz? - zapytał Anatolij po rosyjsku, nie zdejmując dłoni z jej
talii.
-
W Nowym Jorku? Mieszkam, od jakichś ośmiu lat. Tu konkretnie, to przyszłam was
odwiedzić. Nie przeszkadza wam to chyba?
-
A dlaczego akurat teraz? - dopytywał Vladimir, choć w jego głosie brzmiało
raczej zadowolenie. – Przecież działamy tu już od kilku miesięcy.
-
Ech, tak jakoś... - zawiesiła się, szukając słowa. – Byłam zajęta. No, opowiadajcie!
-Popchnęła ich nieco dalej od ich z pewnością podsłuchujących podwładnych.
-
A cóż?
-
Jak wy się tutaj tak...? Zwłaszcza że
myślałam, że mieli was wysłać na Sybir.
-
Wysłali - powiedział Vladimir ponuro, zgrabnie unikając odpowiedzi na główną
część jej pytania. – Ale uciekliśmy.
Anatolij
przytaknął bratu; jego wzrok zaszedł mgłą, jakby wspominał tamten okres ich
życia. Wymienił spojrzenia z bratem i w tym momencie jego koszula odgięła się
nieco, odsłaniając kapitański epolet wytatuowany na jego piersi. Innaya nie
wątpiła, że obok był drugi, tak jak i u jego brata, i skutecznie odwiodło ją to
od dalszych pytań o ich operację.
-
Skąd to macie? - zapytała najmniej drżącym i oskarżającym głosem, jaki zdołała
wydobyć, ale i tak wymienili znaczące spojrzenia.
-
Innaya... - Anatolij chwycił jej ramiona i popatrzył jej w twarz, najwyraźniej
próbując ją uspokoić, choć zupełnie nie rozumiała dlaczego. Przecież była
całkiem opanowana.
-
Dali je nam przed Sybirem - zaczął Vladimir. – Powiedzieli, że to druga szansa,
ale chcieli tylko wiedzieć, dokąd wyjechałaś, co wiesz, jak cię znaleźć...
-
Gnojki - warknął Anatolij. – Chcieli nawet, żebyśmy sami cię złapali, bo niby
taki nasz obowiązek.
Im
dłużej mówili, tym więcej łez szukało drogi, żeby spłynąć po jej policzkach.
Zacisnęła palce na koszuli Anatolija - chciała skupić na czymś wzrok, żeby się
nie rozpłakać, ale jej oczy napotkały jedynie oba jego epolety.
-
Kiedy powiedzieliśmy im, że nasz jedyny obowiązek to chronienie ciebie i że
mogą sobie iść do diabła z takimi propozycjami, dopiero wtedy nas zesłali -
dokończył Anatolij. Jego palce zacisnęły się mocniej na jej ramionach;
wiedziała, że chciał ją przygarnąć do piersi, ale ręce wciąż miała sztywne i
nie miała zamiaru mu na to pozwolić. Gdyby ją przytulił, na pewno by się
rozpłakała.
W
końcu puścił ją i obaj patrzyli, jak odsunęła się na parę kroków, z pięściami
wciąż zaciśniętymi, jak tylko o włos powstrzymywała się od przyrąbania w
ścianę.
-
Swołocze - warknęła nisko. Musiała
się opanować. Nie miała teraz żadnej możliwości, żeby się wyładować, a już na
pewno nie chciała tego robić na braciach. To nie była ich wina, nawet jeśli
sobie tak wmawiali. Albo myśleli, że ona tak sądzi.
W
końcu, z trudem, wcisnęła w głąb siebie chęć mordu każdego członka głównego dowództwa
Bratvy - wyprostowała się i odwróciła do Vladimira i Anatolija już ze znacznie
spokojniejszą twarzą.
-
Spasiba - powiedziała z uczuciem, i
od razu jakby uszło z nich powietrze. Przytuliła ich znowu - tym razem dłużej,
bardziej intymnie, tak jak kiedyś bywało. Żadne z nich nie musiało już mówić
nic więcej.
[I
need to be free with you tonight.]
- Innaya? - głos Vladimira poniósł się po
pokoju i tylko dlatego w końcu go zauważyliśmy. Anatolij odskoczył ode mnie,
choć wciąż ściskał moją rękę, ale Vladimir nie wydawał się nawet szczególnie
zaskoczony. Ani nie przejął się zbytnio tym, że właśnie nakrył mnie na
zdradzaniu go z jego własnym bratem. Hm.
- Vladimir... - zaczął Anatolij, do którego
jeszcze to nie dotarło, najwyraźniej zbierając się do jakichś wyjaśnień.
Ścisnęłam jego dłoń, żeby go powstrzymać, a potem podeszłam do Vladimira. Nie
ruszył się ani na krok, nawet gdy wspięłam się na palce i ucałowałam go w usta.
Po chwili jednak drgnął i złapał mnie za kark, i zaczął całować mnie tak mocno,
że zaczerwieniłam się na samą myśl o Anatoliju, który wciąż tam siedział i
najwyraźniej spokojnie oglądał rozwój sytuacji. Może nawet sobie masował. W
sumie zupełnie by mnie to nie zdziwiło.
Potem jednak nagle poczułam jego dłoń na
biodrze, gdy podszedł do mnie od tyłu. Z początku poddałam się jego dotykowi,
oddechowi na mojej szyi i dreszczom, które szły mi po kręgosłupie - ale wtedy,
całkiem gwałtownie, dotarło do mnie, co mieli zamiar zrobić, i odsunęłam się w
bok na bezpieczną odległość. Nawet jeśli, bezsensownie, oddychałam ciężko z
podniecenia.
- Panowie... - powiedziałam po angielsku,
uśmiechając się, po czym gładko przerzuciłam się na rosyjski. – Niezwykle mnie
cieszy, że nie zamierzacie się o mnie bić, ale to... Tak się nie będziemy
bawić.
Po ich uśmiechach widziałam, że chcieli
mnie jeszcze przekonać, ale nie byłabym...
- Pani kapitan! - okrzyk przetoczył się
przez korytarze jeszcze zanim zadzwonili na alarm.
[I
need your love...]
Oderwała
się od braci i poprawiła swoją ołówkową spódnicę, nieco podwiniętą i może z
lekka wygniecioną po zbyt gorliwej dłoni Anatolija.
-
Czas na mnie - powiedziała. – Postaram się was jeszcze odwiedzić.
-
W takim razie będziemy czekać z zapartym tchem, aż znów cię zobaczymy -
wymruczał jej prosto do ucha Anatolij ze zwykłym mu kpiącym romantyzmem, ale
mina Vladimira dawała jasno do zrozumienia, że nie miał w głowie żadnych
górnolotnych planów. Innaya uśmiechnęła się do swoich myśli.
-
Ty lepiej nic nie planuj, Vladimir - powiedziała tylko, całując ich znów w
policzki na pożegnanie. – I tak nie mogę zostać.
-
А gdzie ci tak spieszno? - odparł on, chwytając ją w pasie. Pokręciła z
rezygnacją głową, szukając słów, a potem już po prostu dała sobie na spokój z
rosyjskim.
-
Vladimir, do cholery, za 15 minut muszę być na procesie, bo świadkuję. - Wtedy,
w końcu, niechętnie, pozwolił jej wyłuskać się z jego objęć. Odprowadzili ją do
samochodu. Ba, nawet otworzyli jej drzwi.
Już
kiedy wyjeżdżała, dostrzegła w lusterku ciemnowłosego mężczyznę w okularach,
który kierował się ku braciom, a ci wydawali się zupełnie nieuradowani jego
wizytą.
-
Hm. - wyrwało jej się, gdy wyjeżdżała na ulicę.
[I take a deep breath every time I pass
your door.]
Proces
miał rozpocząć się punkt dziewiąta, jak ty zwykle bywa. Jakiś kwadrans po
czasie Innaya dotarła w końcu do gmachu sądu, niezbyt zasapana jak na spóźnioną
osobę; postanowiła więc, niezwykle mądrze, rzucić się biegiem przez korytarze w
swoich bardzo ładnych, zupełnie nienadających się do takich wyczynów szpilkach
na platformie, tylko i wyłącznie po to, by móc z trudem łapać oddech przy
woźnej stojącej przed drzwiami do sali sądowej. Na której była rozprawa. Na
której Innaya miała być piętnaście minut temu. Zaczęła łgać coś o korkach i
ciężkim parkowaniu między jednym sapnięciem a drugim, podczas gdy woźna
słuchała jej z kamienną twarzą - w końcu machnęła ręką, zrugała ją, żeby była
ciszej niż dotychczas, i bardzo delikatnie otworzyła salę.
[I know you're there, but I can't see
you anymore...]
Jeszcze
zanim usłyszał szelest otwieranych drzwi, poczuł ten zapach - mieszankę
cytrusów i bzu, z lekką nutą fiołka, zbyt charakterystyczną, by mogła oznaczać
cokolwiek innego. I przez moment wszystko zostało zagłuszone przez bicie jego
własnego serca.
To
niemożliwe, zaczął sobie gorączkowo tłumaczyć, zanim w końcu pozwolił dotrzeć
do siebie tej natrętnej myśli, że tak, jest to jak najbardziej możliwe. Im
dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej możliwe się to stawało. Ona tu była. Ona tu była. Tak blisko, że zdawało się,
irracjonalnie, że mógłby jej dotknąć nawet nie wychylając się z krzesła.
Mógłby... I akurat w momencie, gdy wpadł na to, by zadać sobie to istotne
pytanie, dlaczego ona tu była...
-
Prokuratura wzywa na stanowisko świadka doktor Innayę Tünzig.
Ogarnęło
go głębokie uczucie beznadziei, ale stłumił w sobie chęć zszarpania sobie
włosów z głowy. Foggy obok właśnie otwierał usta, zorientowawszy się nieco
poniewczasie, co się dzieje, a potem zaszeleścił kartkami i klepnął go w ramię
za plecami ich klienta.
-
Matt, jej nie ma na liście świadków - szepnął. Słowo "jej"
wypowiedział tak cicho, jakby z trudem przeszło mu przez gardło. Matt wiedział
dlaczego. Foggy był zawsze delikatny - czasem może przesadnie - w rozmowach o
kobietach, z którymi mu nie wyszło. Czyli zasadniczo wszystkich. Matt westchnął
i wstał.
-
Sprzeciw, Wysoki Sądzie - powiedział spokojnie, ale na sali zapadła taka cisza,
jakby co najmniej wrzasnął. Zapach bzu i cytrusów poruszył się niespokojnie. -
Prokuratura nie wpisała świadka na listę.
-
Czy możemy podejść, Wysoki Sądzie? - rozległ się głos prokuratora i zaraz potem
kroki, którym Matt od razu zawtórował. - To wyjątkowa sytuacja - zaczął mówić
szeptem, prędko, jakby sam chciał mieć to już za sobą. Po raz pierwszy Matt
mógł się z nim w pełni zgodzić.
-
Czyżby coś stało na przeszkodzie, żeby podążyć za prawidłowymi procedurami,
panie prokuratorze? - zapytała sędzina potępiającym głosem. Matt milczał,
nasłuchując. Bicie jej serca było
spokojne, aż nagle podskoczyło.
-
Jeśli mogę? - powiedziała cicho przy akompaniamencie skrzypnięcia, wychylając
się ku sędzinie. Jej znajomy, ciepły głos przeszył Matta na wylot i bolał
bardziej niż kula. Po chwili, otrzymawszy pozwolenie, kontynuowała: - Ledwie
przedwczoraj w nocy wróciłam z Finlandii. Dopiero wczoraj w pracy dowiedziałam
się o tym procesie, zupełnym przypadkiem, i zgłosiłam do prokuratury.
-
Doktor Tünzig - uzupełnił prokurator tak, jakby chciał Mattowi wetrzeć jej
nazwisko w twarz - podzieliła się z nami informacjami, które rzucają nowe
światło na oskarżonego. Najmocniej przepraszam, że nie wszystko odbyło się
wedle procedur, lecz doktor Tünzig nie była po prostu wcześniej dostępna.
-
Dobrze, dopuszczam świadka - westchnęła sędzina. - I mam nadzieję, że to się
nie powtórzy, panie prokuratorze.
Matt
ruszył z powrotem na swoje miejsce. Nadzieja, że może Innaya zostanie jednak
odesłana, była nikła, ale nie umiał się jej nie trzymać. A teraz, z ciężkim
sercem, po czterech latach, musi się w końcu z nią zmierzyć.
[I've been a stranger ever since we fell
apart...]
Zapach metalu wypełnił moje nozdrza, gdy
otworzyłem kufer. I nie był to zapach starej szpachelki, która leżała zbyt
długo w wilgotnym miejscu i którą nikt nie interesował się od lat - to był
zapach dobrze utrzymanej, wypolerowanej stali. Przez moment chciałem po prostu
zatrzasnąć wieko i zapomnieć, że to znalazłem, ale coś mnie powstrzymało. Może
wiedziałem, że i tak by mi się nie udało. Palce drugiej ręki poruszyły się
niespokojnie, niby to wbrew mojej woli, aż w końcu poddałem się temu uczuciu i
sięgnąłem do kufra.
Był wyłożony pianką, taką, jakiej używa się
w pudełkach na biżuterię. Już samo to było złym znakiem. Potem moje palce
napotkały gładką kolumnę tłumika, niżej była kolba, obok magazynki. Pod spodem
leżała lufa, ciągnąca się na dwadzieścia pięć cali. Moje serce przyspieszyło; w
tle właśnie ucichł monotonny szum wody, ale zbyt byłem zaaferowany, by
zareagować. Powiodłem ręką do gwintu lufy i sięgnąłem dalej - nad nią
spoczywała główna część broni; moje opuszki napotkały spust i jakąś prowadnicę.
Wyżej była już tylko luneta. Wtedy jakby uszły ze mnie siły. Nie mogłem - nie,
nie chciałem uwierzyć, ale nie było żadnych wątpliwości. Moja dziewczyna
trzymała w szafie karabin snajperski.
- Wiesz, wpadłam na cudowny pomysł -
usłyszałem jakoś z oddali. Nawet odgłos jej długich włosów chlaszczących
powietrze, gdy je wiązała, był bardziej wyraźny. Jeszcze nie zauważyła, że w
szafie otwarte nie leżało pudło z apaszkami, o których znalezienie mnie
prosiła. - Jako że nie jadłam nic od kiedy wczoraj przyszedłeś, a straciłam
mnóstwo energii w nocy, to może wyszlibyśmy wcześniej...
Tu stanęła. Jej dłonie uderzyły delikatnie
o jej biodra. Poprawiła bluzkę. Zadrżała. Milczeliśmy oboje; ja wciąż czekałem
na jakiekolwiek słowo wyjaśnienia z jej strony, ona najwyraźniej nie wiedziała,
co powiedzieć. Albo tylko próbowała ocenić moją reakcję. Nie miałem zamiaru jej
tego ułatwiać. Moje dłonie były może zwinięte w pięści, gdy powstrzymywałem się
od rzucenia tego cholernego kufra przed pokój, ale wkładałem też dużo wysiłku w
to, by utrzymać kamienną twarz. Kurwa, nawet kiedy byłem na nią wściekły, nie
zamierzałem postawić jej w takiej sytuacji. Nawet kiedy na to zasługiwała, nie
chciałem, żeby czuła się tak, jak kiedyś.
- Co to jest? - zapytałem najspokojniej,
jak potrafiłem. Zadrżała znów, tym razem nieco silniej. Musiała wyczuć gniew w
moim głosie. Przeklnąłem w duszy. Muszę się uspokoić, bo wszystko zniszczę.
Potem jednak ona wzięła głębszy oddech i
wzruszyła ramionami, jak gdyby nigdy nic. Jej serce tłukło się jak szalone.
- Karabin snajperski - rzuciła na weselszą
nutę. - Myślałam, że tyle umiesz stwierdzić.
Nie odpowiedziałem. Nie musiałem nawet jej
czytać, żeby móc stwierdzić, że nie podobał jej się kierunek, w którym szła ta
rozmowa. Czuła się osaczona, mimo że starałem się tego uniknąć. Bała się, choć
obiecałem jej, że przy mnie nigdy nie będzie musiała. Właśnie postawiłem ją w
dokładnie takiej sytuacji. I
myślałem, że wiem nawet, jak się zachowa. Ale tego nie mogłem przewidzieć.
- Rosyjski. Bardzo ładny zresztą, szkoda,
że nie widzisz.
Poczułem, jak zalewa mnie zimna wściekłość.
Jej głos, zazwyczaj tak ciepły, że mógłbym go słuchać w nieskończoność, teraz
uciekł jadem. Zacisnąłem pięści tak mocno, że krew zaczęła pulsować mi w
palcach; ona na to skrzyżowała ręce na piersi.
Nie, błagam, nie odgradzaj się.
- Twój? - zapytałem jeszcze, choć już
znałem odpowiedź. Chęć ciśnięcia nią o ścianę walczyła we mnie z potrzebą
objęcia jej i obiecania, że nie jestem zły i że nie musi się bać.
- Tak.
Chryste. Co z tego, że rozumiałem, że to
strach popychał ją do tej pozornej pewności siebie, kiedy nie umiałem nad sobą
zapanować? Może w ogóle nie było sensu? Zatrzasnąłem wieko kufra i podniosłem
się z podłogi, i to, jak cofnęła się o krok, a z jej piersi dobiegło szaleńcze
trzepotanie, niemal złamało mi serce.
- Proszę, powiedz mi, że byłaś w wojsku.
Przez chwilę milczała, nabierając głębokich
oddechów, jakby powstrzymywała się od płaczu, ale jej krtań nie drżała.
Przeszedł ją dreszcz, i jeszcze jeden, zanim w końcu poruszyła ustami, jakby
mieląc słowa.
- Nie byłam - powiedziała cicho. Złapałem
się na wściekłym przesuwaniu żuchwą, które ona z pewnością dostrzegła, jak
zawsze. Jej serce tłukło się coraz mocniej, coraz głośniej, i gdy się w nie
wsłuchałem, wypełniło mój umysł jakby tysiącami kroków spanikowanego tłumu. Ale
nawet nie byłem w stanie się tym przejąć. Przegrałem swoją wewnętrzną walkę z
gniewem.
- Ilu ludzi zabiłaś? - Mój głos był niski i
wściekły, i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nigdy wcześniej do nikogo nie
mówiłem, gdy wpadałem w szał. I pierwszy raz, gdy się to dzieje, gdy nie umiem
sobie z tym poradzić, musi być akurat przy niej.
Którą boli to najbardziej.
Właśnie zniszczyłem jej zaufanie i nawet
mnie to nie obchodzi.
- Ilu ludzi zabiłaś?! - warknąłem znów,
głośniej, ostatnimi resztkami przyzwoitości powstrzymując się od podejścia do
niej. Odczekała chwilę, i dopiero potem zaczęła mówić, niezwykle cicho - tak
cicho, że musiałem się uspokoić, by ją wyraźnie słyszeć.
- Wiesz - powiedziała - mam na to doskonałe
wyjaśnienie. Ale nawet nie chcesz go wysłuchać, prawda?
Manipulowała mną. Nie mogłem jej na to
pozwolić.
- Nie. Nie chcę.
Zapadła dłuższa cisza; próbowałem zmusić
się do pożałowania swojej odpowiedzi, ale jej następne słowa zrobiły to dużo
skuteczniej.
- Wynoś się z mojego domu.
[Tell me, do you feel the same?]
-
Proszę podać swoje imię, nazwisko i miejsce zatrudnienia - zaczął prokurator z
szacunkiem do tradycji.
-
Nazywam się Innaya Tünzig. - Matt drgnął lekko na dźwięk jej brytyjskiego
akcentu. - Pracuję dla biura patologicznego nowojorskiej policji.
-
Na jakim stanowisku?
-
Jestem anatomopatologiem weterynaryjnym.
Matt
uniósł brew. Kiedy ostatnio ją widział, chciała mieć swoją klinikę i
specjalizować się w chirurgii. Wbrew własnej woli zaczął się zastanawiać, co
też się stało, że zmieniła zdanie. Cholera. Powinien się skupić. Ale tak bardzo
chciał się po prostu wyłączyć i nie słuchać już jej znajomego głosu ani nie
czuć jej zapachu, który przypominał mu zbyt wiele rzeczy z dawnych czasów.
-
Jest pani naczelnym weterynaryjnym
patologiem sądowym, czyż nie? - wypytywał dalej prokurator. Ustalał
wiarygodność świadka, Matt wiedział o tym, ale w duchu błagał go, by przeszedł
już do sprawy, żeby nie musiał słuchać, jak ona mówi o sobie, żeby nie musiał
już o niej myśleć, przypominać sobie wszystkiego, co zniszczył.
-
Jestem jedynym nowojorskim zwierzęcym
patologiem sądowym, więc... tak. - Usłyszał nawet uśmiech w jej głosie, i od
razu myślami wrócił do czasów, gdy brzmiała tak przy nim. Stłumił zbolałe
westchnięcie.
-
A co z pani współpracownicą?
-
Catherine? Och, nie. - Urocze parsknięcie. - Ona jest psychologiem zwierzęcym;
współpracujemy przy ustalaniu profilu ofiary i przebiegu wydarzeń. Ale nie, nie
wykonuje autopsji.
-
A więc wszystkie sekcje zwierząt w obrębie Nowego Jorku wykonuje pani?
-
Wszystkie niewyjaśnione i przy sprawach kryminalnych. W ostatnich trzech,
czterech latach, mniej więcej.
-
I czy w ciągu tych kilku lat spotkała się pani z nazwiskiem oskarżonego, Johna
Healy'ego?
-
Tak - odparła ona bez zastanowienia. - Był podejrzanym w serii morderstw,
którymi się kiedyś zajmowałam. Cóż... więcej niż podejrzanym.
-
Proszę przybliżyć szczegóły tamtych spraw tym z nas, którzy ich nie znają? -
Głos prokuratora zmienił się nieznacznie, tak jakby spojrzał w tym momencie na
niego i Foggy'ego, pewien, że nic o kryminalnej przeszłości Healy'ego nie
wiedzieli. Matt nie mógł powiedzieć, żeby się zbytnio mylił w tej kwestii.
-
Około dwóch lat temu, w okolicach Nowego Jorku, chociaż nie w samym mieście,
doszło do serii zabójstw na zwierzętach. Były to zarówno psy, jak i koty,
głównie bezdomne, choć dwa z nich miały właścicieli; sprawy łączył podobny
sposób działania zabójcy.
-
Ale nie identyczny. Więc nie można mówić o seryjnym mordercy zwierząt?
Ktoś
na sali prychnął pod nosem.
-
Nie - odparła ona takim tonem, jakby zupełnie tego nie zauważyła. - Lecz było
wiele innych dowodów na udział jednego sprawcy. Dzięki temu mogłam połączyć te
sprawy.
-
Czyli był jakiś wspólny mianownik?
-
Tak. - Jej głos nagle przybrał inną barwę, jakby niższą i zimniejszą. -
Wszystkie te zwierzęta zostały pozbawione głów. Na różne sposoby; od zwykłego
ścięcia siekierą, aż do użycia młodego, giętkiego drzewa przywiązanego do szyi,
które, gdy puszczone... - Tu zawiesiła głos i wykonała jakiś gest, którego z
tej odległości nie był w stanie zidentyfikować. Foggy nie pospieszył z pomocą.
Jego oddech był lekko przerywany, a serce biło mu tak jakby słabiej.
-
I ile było takich przypadków? - pytał dalej prokurator.
-
Sześć takich, które mogłam połączyć, cóż, lege
artis. W tym samym okresie kilku miesięcy były jeszcze trzy inne przypadki
bezgłowych ciał, z czego jeden był wypadkiem, a pozostałe dwa, w moim osobistym
przekonaniu, również były dziełem tego samego sprawcy, jednak nie mogłam tego
potwierdzić dowodami.
-
Czyli mówimy o sześciu pewnych i dwóch niepewnych sprawach zabójstw zwierząt
przez ujęcie im głów na różne sposoby?
-
Tak. Wyglądało to wręcz tak, jakby sprawca eksperymentował, szukając
najefektywniejszego, czy może najbardziej okrutnego sposobu, by zabić
zwierzę... lub człowieka.
Matt
mógłby przysiąc, że Healy obok z trudem powstrzymał dumny uśmiech.
-
Czy taka sytuacja mogłaby być preludium do podobnych zbrodni na ludziach?
Matt
prychnął cicho na "preludium".
-
Nie jestem psychologiem - odparła ona z delikatnym politowaniem w głosie.
Zupełnie takim, jak gdy kiedyś poprawiała go, gdy rozmawiali o biologii. -
Jednak są publikacje na ten temat, które wykazują, że zbrodnie na zwierzętach
są często pierwszym etapem dla ludzi z socjopatyczną osobowością.
-
A jak w to wszystko wpisuje się oskarżony? - Prokurator musiał wskazać na
Healy'ego, bo Foggy się lekko spiął.
-
Został uznany za podejrzanego na podstawie dowodów DNA, które znalazłam na
ciałach.
-
Czyli to pani połączyła go z zabójstwami?
-
Nie, ja tylko znalazłam materiał. To laboratorium kryminalne połączyło je z
nazwiskiem... - zawiesiła się; najwyraźniej odruchowo spojrzała w kierunku
Healy'ego, ale jej wzrok padł na Matta. Przysłuchał się: jej serce
zatrzepotało, gdy z pewnością to dostrzegła. - ...oskarżonego.
-
A jakie to były dowody? - pytał dalej prokurator, ignorując jej wahanie. Innaya
wtedy wyprostowała się w krześle; jej głos stał się pewniejszy, głośniejszy,
jakby przeszła w tryb profesjonalny. Matt prawie uśmiechnął się z dumą zanim
przypomniał sobie, że nie ma do tego prawa.
-
Z sześciu zbrodni, o których mowa - zaczęła - trzy dostarczyły materiału DNA.
Był on obecny przy pierwszej, czwartej i piątej sprawie. W pierwszej i piątej
udało mi się znaleźć ludzki włos wśród futra ofiary. - Matt usłyszał jakby
zuchwałość w jej głosie, choć był prawie pewien, że tylko on. - W pierwszej
sprawie włos był jednak ułamany, a bez cebulki niemożliwe jest wyizolowanie
DNA. Włos z piątej sprawy był cały; porównawszy go mikroskopowo z włosem z
pierwszej stwierdziłam, że pochodził od tego samego człowieka, i laboratorium
potem potwierdziło moje podejrzenia. W ten sposób pierwsza i piąta sprawa
zostały połączone z panem Healym.
Prokurator
skinął na nią, żeby mówiła dalej.
-
Czwartą sprawą był kot, który bronił się przed śmiercią i podrapał zabójcę;
znalazłam komórki ludzkiego naskórka, skóry i krwi pod jego pazurami.
-
I DNA z tych komórek również okazało się należeć do oskarżonego?
-
Tak.
-
Pani doktor, mówiła pani o sześciu sprawach. W jaki sposób połączyła pani
pozostałe trzy?
-
Każde obrażenie na ciele ofiary jest dowodem. Każde cięcie pozwala określić
chociażby, czy osoba jest prawo- czy leworęczna, jaką siłą dysponuje, nawet
sama linia cięcia może sugerować, jak człowiek prowadzi rękę. Działa to
podobnie, jak w grafologii. Specyfika naszych ruchów to nie jest coś, nad czym
się panuje ani co można zmienić. Stanowi więc równie dobry sposób
identyfikacji, jak odcisk palca. Do tego dochodzą też sińce i wybroczyny
powstałe w wyniku nacisku czyjejś ręki - ponownie, wskazują na siłę sprawcy,
wielkość jego dłoni, ruchomość jego palców. Takie rzeczy, jak złamania i
nadwichnięcia w szkielecie również dostarczają informacji - jeśli, przykładowo,
zwierzę zostało schwytane za kark, a na kręgach obecne są mikrozłamania, ich
przebieg świadczy o pozycji sprawcy wobec zwierzęcia w tym momencie, a stamtąd
łatwo można wyliczyć jego wysokość, posturę, a nawet niektóre znaki
rozpoznawcze, jak różną długość ramion. Jeśli dowody tego typu są identyczne we
wszystkich rozpatrywanych zabójstwach, wnioskuje się wtedy, że są one dziełem
jednego sprawcy.
-
I tak właśnie było w tych sprawach?
-
Tak, w tych sześciu sprawach obecne były dowody tego typu. Brakowało ich w
pozostałych dwóch, o których wspomniałam, dlatego mogę jedynie podejrzewać, że
dokonał ich ten sam człowiek, na podstawie wyboru sposobu zabójstwa.
-
Skoro znalazła pani tyle dowodów i zostały one połączone z oskarżonym już dwa
lata temu, jak to możliwe, że nie został on znaleziony i aresztowany?
Innaya
nawet nie stłumiła kpiącego prychnięcia.
-
Nie sądzę, żeby policja jakoś szczególnie szukała. Zauważyłam już dawno temu,
że kiedy przychodzi do zbrodni wobec zwierząt, prawie nikt w organach ścigania,
jak również w prokuraturze - zawiesiła sugestywnie głos - nie bierze ich na
poważnie. W końcu to tylko zwierzęta... Nieprawdaż?
-
Dziękuję, pani doktor - zakończył czym prędzej prokurator nieco głośniej niż to
było konieczne, być może próbując zagłuszyć echo jej ostatnich słów, które
wyraźnie zrzucały winę za to, że Healy siedział tu na sali, a nie w więzieniu,
na niego. Matt jak dotychczas nie był do końca pewien, czy Innaya nie została w
jakiś sposób przekonana do zeznawania na rzecz prokuratury, ale w tym momencie
przestał już doszukiwać się powodów, żeby wzięła ich stronę. Była po stronie
zwierząt, jak zawsze.
[And
now my eyes are open.]
Nagłe pukanie do drzwi sprawiło, że prawie
złapałam za pierwszą bluzkę z brzegu. Zatrzymałam się wpół ruchu.
- Tak? - rzuciłam w przestrzeń.
- To ja - dobiegł mnie głos Matta zza
drzwi.
- Jesteś sam? - dopytałam jeszcze, na
wszelki wypadek.
- Tak - odpowiedział podejrzliwie, pewnie
nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
- A to wchodź - powiedziałam z uśmiechem
wystarczająco szerokim, żeby było go słychać, a potem wróciłam do szukania
mojej najwygodniejszej bluzki.
- Jesteś całkiem naga czy tylko w połowie?
- zapytał Matt ze śmiechem, zamykając drzwi i opierając laskę o ścianę.
Uśmiechnęłam się do siebie, choć w sumie nie byłam pewna, czy bardziej mnie
ucieszyło, że znał tak dobrze mnie, czy mój pokój.
- Zależy, co rozumiemy przez
"naga". - Wciąż buszowałam w szafie, podczas gdy on usiadł na moim
łóżku. - Jak dasz mi chwilę, to zaraz nie będzie to miało znaczenia.
- Jak dla mnie nie musisz w ogóle się
ubierać - rzucił z tym jego półuśmiechem, za który mogłabym mu oddać cnotę,
gdybym jeszcze ją miała. Stłumiłam westchnięcie pełne frustracji seksualnej. I
tak nie było w tym sensu.
Gdy w końcu udało mi się ubrać w to, co
chciałam, usiadłam mu bezczelnie na kolanach tak niespodziewanie, że prawie
stracił równowagę. Jego ramiona owinęły się wokół mojej talii i wręcz fizycznie
czułam, jak ulatuje ze mnie nagromadzona w ciągu całego dnia wściekłość.
- Jesteś spięta - stwierdził. Położyłam mu
głowę na ramieniu.
- Ano - rzuciłam tylko i pocałowałam go.
Jego dłoń zaraz pomknęła do mojej twarzy; poczułam palce przy oku i na
policzku, które stawiał sobie jako swoje punkty odniesienia, tak gorące na
mojej skórze, jakby się miały zaraz w nią wtopić. - Powinieneś coś z tym zrobić
- oderwałam się na chwilę, żeby zdjąć mu okulary. Tylko jego brwi lekko
drgnęły.
- Możemy porozmawiać - powiedział całkiem
poważnie i wyszczerzył się dopiero, gdy się zaśmiałam. Pocałowałam go w ten
przeklęty uśmiech, i znowu, i tak do oporu, aż straciłam rachubę czasu.
Kiedy znowu się od siebie odsunęliśmy, cały
pokój był jakby dziwnie rozmazany. Położyłam głowę z powrotem na jego niezwykle
wygodnym ramieniu, rozkoszując się jego bliskością. Wplotłam palce między jego,
a on wtulił twarz w moje włosy.
- To co się stało? - zapytał delikatnie i
zupełnie nieinwazyjnie.
- Ludzie mnie strasznie dzisiaj
denerwowali. - Wzruszyłam ramionami. - Najgorsi są ci, którzy poszli na
wstępne, bo chcieli iść na medycynę, a potem na zajęciach ze zwierzętami
zmienili zdanie i poszli na wetę. Rany, co za idioci. Nie mają za grosz
podejścia, ni w cholerę nie wiedzą, co robią, ale siedzą z nosami w górze,
jakby ich dupy spoczywające na tych niegodnych krzesłach były same z siebie
zaszczytem dla nas, zwykłych śmiertelników.
Matt parsknął ledwo powstrzymywanym
śmiechem i schował twarz w moją szyję, żeby mi nie przerywać.
- I po prostu, jak pomyślę, że oni kiedyś
będą mieli swoje kliniki i będą w nich "leczyć" te biedne zwierzęta,
to mnie szlag trafia. Już widzę, że są zupełnie do tego nieprzystosowani i tak
mi szkoda tych wszystkich żyć, które na pewno rozpierdolą, że... Wyglądasz jak
trup.
- Co? - podniósł lekko głowę.
- Zmieniłam temat, bo już zaczynałam się
znowu wściekać. Wyglądasz, jakbyś miał mi tu zaraz stracić przytomność.
- Jeśli tak się stanie, przynajmniej wiesz,
co robić, w przeciwieństwie do tamtych ludzi, którzy cię denerwują - odparł
cicho, znów wtulając twarz w moją szyję. - Miałem ciężki dzień.
- Nudny czy długi?
- Wszystko naraz. A Foggy jeszcze się
rozchorował, więc siedziałem na wykładach sam. I okazało się, że wtedy są dużo
cięższe. Szczególnie kiedy profesor zaczynał kolejną część od "Tu
widzimy...", a ja musiałem się podwójnie starać, żeby zrozumieć, o co mu
chodzi. A potem miałem jeszcze ćwiczenia z prawa finansowego.
- Uch - szepnęłam współczująco. Słyszałam
już wcześniej ich historie o tym przedmiocie i istotnie Foggy był niezbędny,
żeby nie był dla Matta katorgą. Przeczesałam mu ręką włosy.
Matt w końcu przymknął powieki i padł do
tyłu w poprzek łóżka, a ja tylko delikatnie wsunęłam się pod jego rękę. Nie
chciało mi się podnosić, więc pocałowałam go w szyję. Przesunął mi dłonią po
żebrach, a ja uśmiechnęłam się, przylegając do niego ciaśniej. Uwielbiałam, gdy
rozumieliśmy się bez słów.
- Nie masz na sobie stanika? - zapytał
nagle ze szczerym zdumieniem i zabrzmiało to tak absurdalnie, że parsknęłam
śmiechem.
- Przecież... - zaczęłam, ale postanowiłam
mu odpuścić. - Ech. Masz szczęście, że rozumiem, że myślenie gorzej ci dzisiaj
idzie.
Cmoknął mnie w czoło. Jego dłoń nie
ustępowała w swojej wędrówce po moim boku, od żeber po biodro, choć bardzo
uważał, żeby nie przesunąć jej niechcący zbyt wysoko. I oto, jako
dwudziestoczteroletnia kobieta, znowu poczułam trzepotanie w brzuchu, jakbym
nigdy nie opuściła liceum, na samą myśl o tym, jakie miałam szczęście, że to
właśnie on leżał teraz obok mnie.
- Rany, twoja skóra jest tak gładka... -
szepnął po raz enty, sunąc teraz dłonią w górę mojego ramienia.
- Przestaniesz mi to kiedyś powtarzać? -
zapytałam niby poirytowana, ale wiedziałam, że usłyszał zadowolenie w moim
głosie. Pokręcił głową w odpowiedzi i wybuchnęłam śmiechem.
- Jeśli chcesz... - zawiesiłam się. Nie
mogłam nawet dokończyć tego głupiego zdania, choć byłam pewna tego, co miałam
zamiar powiedzieć. Matt uniósł się lekko, zainteresowany, ale nie patrzyłam na
niego, więc nie mogłam stwierdzić, czy zrozumiał.
I wtedy poczułam jego dłoń, delikatnie
wsuwającą mi się pod bluzkę. Przełożyłam się bardziej na wznak i zawisł nade
mną, wsparty na łokciu; jego oczy skierowane były gdzieś ponad moje ramię.
Czułam ten sam gorący dotyk, teraz płynący w górę mojego podbrzusza i żeber -
naciskał lekko na moje mięśnie, które naprawdę próbowałam rozluźnić, ale jakoś
mi to nie wychodziło. Wtuliłam się w niego bardziej, a on przygarnął mnie drugą
ręką. Jego twarz wyrażała jedynie spokój, i chyba bardziej mi się to podobało,
niż gdybym miała na niej zobaczyć podniecenie albo nawet i uśmiech.
Zadrżałam. Dotykał mnie tak delikatnie, że
bardziej czułam moją napiętą bluzkę niż jego palce. W końcu owinął je wokół
mojej piersi i choć serce mi waliło, po raz pierwszy od dawna nie miałam z tym
żadnego problemu. Matt nie obmacywał mnie w seksualny sposób, nie próbował
podniecić mnie ani siebie, do niczego teraz nie dążył. Po prostu mnie dotykał,
jak to on. Poznawał moje ciało; i zupełnie mi to nie przeszkadzało. Zrobiło mi
się tylko przyjemnie ciepło.
Potem pocałował mnie lekko w czoło, a gdy
delikatnie, zawadiacko przygryzł mi ucho, zaśmiałam się, odsuwając się lekko.
Nim się obejrzałam, jego dłoń była już z powrotem na moim boku, przykrytym
bluzką, a jego wargi sunęły mi po policzku, gdy szukał moich ust.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho, gdy
nie zareagowałam tak, jak zwykle. Pokiwałam głową, z policzkiem ocierającym się
o jego żuchwę. Uśmiechnął się, uspokojony. - Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy -
powiedział mimo to, tylko żeby mnie upewnić. - Przy mnie nie musisz się bać.
Obiecuję.
Przycisnęłam się do niego z wdzięcznością,
którą na pewno zrozumiał, i znów całowaliśmy się długo, tak jak zawsze. Położył
się z powrotem, pociągając mnie za sobą, i teraz ja wisiałam nad nim,
przytrzymując tylko sobie włosy, żeby nie opadały mu na twarz.
- Chyba nigdy mi się to nie znudzi -
szepnęłam mu prosto w wargi. - Jak ty to robisz?
- Na oślep - mruknął i zaraz oboje
parsknęliśmy śmiechem. Położyłam głowę z powrotem w zagłębieniu na jego
ramieniu, gdzie jakoś tak idealnie się mieściła. Jego koszula naciągnęła się
przy tym i przez moment pozwoliłam palcom błądzić po jego piersi.
- Jak możesz być taki seksowny, ty chamie?
- mruknęłam i usłyszałam nad sobą jego ściszony śmiech. Potem dłonią odszukał
moją, skutecznie powstrzymując mnie od dotykania go.
- Przestań - szepnął. Uniosłam głowę. Jego
pusty wzrok był teraz wbity w mój sufit, ale i tak widziałam, o co mu chodziło.
- Dobrze - szepnęłam. - Rozumiem.
Pokręcił głową, ale jakby niepewnie.
- Wiem, Matt. - Uniosłam się znów i
spojrzałam mu prosto w twarz. Nie to, że miało to dla niego jakieś znaczenie,
ale przynajmniej mogłam go pocałować, żeby dać mu znać, że nie jestem zła. -
Jesteś zmęczony. Mógłbyś nie zapanować nad odruchem. Nie będę cię męczyć.
Nie odpowiedział; zamiast tego wplątał
palce w moje włosy i przyciągnął mnie do siebie, całując mnie tak zachłannie,
jak już dawno sobie nie pozwolił. Moje palce, mimo woli, zacisnęły się na jego
koszuli, i chyba trochę go przez nią podrapałam, bo syknął z cicha, puszczając
mnie.
- Wiesz co - powiedziałam już inaczej,
widząc zmęczenie wyraźnie wymalowane na jego twarzy - połóż się i zdrzemnij. Ja
poczytam sobie moje "Fascynujące przygody kleszcza łąkowego", żeby
być cicho i ci nie przeszkadzać. Obudzę cię za półtorej godziny. Hm?
Na początku trochę polemizował, ale w końcu
dał sobie wytłumaczyć, że i tak nie da rady się na niczym skupić w takim stanie
umysłu. Potem już nawet się nie kłócił, gdy postanowiłam sama zdjąć mu koszulę,
a jak tylko jego głowa spoczęła na poduszce, od razu stracił kontakt z
rzeczywistością. Pocałowałam go jeszcze w czoło i wzięłam się za naukę. Rany,
jak on uroczo wyglądał.
[I
need to be free with you...]
Matt
wstał, ledwie zdoławszy otrząsnąć się z sentymentu; nie mógł zapomnieć, że
właśnie przez tę jej czystość poglądów się w niej kiedyś zakochał - a
przynajmniej tak mu się zdawało. Zebrał się w sobie. To, co musiał zrobić,
właśnie stało się dużo trudniejsze.
-
Pani doktor - powiedział z niewielką, ale wystarczającą domieszką kpiny w
głosie, podchodząc bliżej. Ciepło, które od niej biło, zwiększyło się wyraźnie,
i Matt prawie zapomniał, co miał powiedzieć, gdy znów przypomniał sobie, jak
jej gładka skóra uginała się delikatnie pod jego dotykiem. - Powiedziała pani,
że objęła swoje stanowisko mniej więcej
cztery lata temu?
-
Tak - odparła śmiało, już bojowo nastawiona, i zupełnie się jej nie dziwił. -
Cóż, jak tylko skończyłam studia - dodała
z lekkim naciskiem na ostatnie słowo.
-
A więc nie można powiedzieć, że w momencie objęcia stanowiska naczelnego weterynaryjnego patologa
sądowego Nowego Jorku miała pani już jakiekolwiek doświadczenie zawodowe?
-
Niestety - odparła, ostrożnie ważąc słowa - doświadczenie to taka szczególna
rzecz, którą się zdobywa ciężką pracą, a nie po prostu posiada.
-
W takim razie jest całkiem możliwe, że w czasie, gdy zostały popełnione
morderstwa, o których pani wcześniej mówiła, nie była pani w pełni w stanie
ocenić wszystkich dowodów, szczególnie tych bardziej ulotnych i trudniejszych w
interpretacji?
Wzięła
głębszy wdech, jakby właśnie warknęła w myślach.
-
Być może nie, ale wciąż pozostają trzy sprawy, w których znalazłam materiał DNA
pana Healy'ego. Chyba pan o nich nie zapomniał?
-
Lecz czy nie jest możliwe - ciągnął, ignorując jej uwagę - że DNA mojego klienta znalazło się na tych zwierzętach w
okolicznościach zupełnie niezwiązanych z ich morderstwami? Może pan Healy
przebywał w tych samych miejscach i jego włosy złapały się w ich sierść z otoczenia.
Może tamten kot podrapał pana Healy'ego, gdy on, na przykład, nastąpił mu
niechcący na ogon.
-
Może? - rzuciła triumfalnie. - Nie powinien pan być pewien, kiedy chodzi o
pańskiego klienta?
-
Ma pani rację, powinienem był dokładnie poznać jego przeszłość sprzed dwóch lat
w odniesieniu do zabójstw kilku zwierząt, które nawet policja i prokuratura
uznała za nieistotne - wyrzucił jednym wyważonym ciągiem. Jej serce załomotało
wściekle, choć był przekonany, że zewnętrznie nic nie dała po sobie poznać,
może poza głębszym wdechem. - Czy byłoby to możliwe? - powtórzył.
Ledwie
zdołał wyczuć jej delikatne skinięcie, które z całą pewnością było wyważonym
ciosem w jego ślepotę.
-
Musi pani odpowiedzieć - powiedział spokojnie - do protokołu.
Prychnęła
lekko na ten protokół, ale w końcu powiedziała: - Tak, pewnie byłoby to
możliwe. Gdyby zdarzyło się tylko w jednym z tych przypadków, zapewne nawet nie
byłoby statystycznie istotne. Kiedy jednak materiał DNA znajduje się na trzech
zwierzętach zabitych w podobny sposób, w przeciągu określonego czasu przed ich
śmiercią, to jakkolwiek by tego nie próbować tłumaczyć, wciąż jest to dość
podejrzane.
Matt
przyjął porażkę ze spokojem; nawet jeśli brzmiała wystarczająco mądrze, by ława
przysięgłych ufała jej zdaniu, być może udało mu się chociaż nieco podważyć ich
wiarę w znaczenie tamtych zabójstw. Postanowił podejść od innej strony.
-
Jestem pewien, że odnalezienie takich dowodów, jak pojedynczy włos wśród
zwierzęcego futra, wymaga wiele... oddania. - Miał nadzieję, że wystarczająco
wyraźnie zasugerował, że kobieta nie robi nic w swoim życiu poza siedzeniem z
trupami. - Czy mogłaby pani opisać nam swój proces, dzięki któremu jest to
możliwe?
Podejrzliwość
w jej głosie i postawie była niemal namacalna, ale nie miała jak uniknąć
odpowiedzi.
-
Jest prawie identyczny do postępowania ludzkich patologów sądowych. Pierwszą
rzeczą, którą robią po przyjęciu ciała, jest ustalenie, czy był to wypadek,
samobójstwo, czy zabójstwo, co pozwala na odpowiednią modyfikację dalszego
przebiegu sekcji, żeby wszystko odbywało się efektywnie. Robię idealnie to
samo.
-
W sensie określa pani, czy zwierzę nie popełniło przypadkiem samobójstwa? - nie
próbował kryć kpiny i został nagrodzony stłumionymi śmiechami, które wybuchły
na sali. Sędzina nie sięgnęła nawet po młotek, żeby je uspokoić. Przez ich
głosy przebił się tylko cichy zgrzyt zaciskanych ze złością zębów Innayi. Jeśli
się skupił, Matt dosłyszał szelest jej powiek, gdy przewróciła oczami.
-
Zapewne moja współpracownica, Catherine, byłaby w stanie lepiej to wyjaśnić,
jako że jest psychologiem - odparła jadowicie. - Według mnie jest to zbyt
skomplikowany temat, by o nim dyskutować na tej rozprawie. Pełne zrozumienie go
wymaga pewnej wiedzy biologicznej, medycznej i neurologicznej... Nie chciałabym
zbyt wiele od pana wymagać. - Zamilkła triumfalnie na moment i zaraz podjęła: -
Ale tak, to się zdarza, choć niezwykle rzadko.
Dała
mu chwilę, ale gdy nie podjął próby, żeby o coś zapytać, wciąż lekko
przebierając żuchwą na jej całkiem słuszną uwagę, podjęła wątek.
-
Jeśli zwierzę nie zostało zamordowane, staram się tylko zrozumieć okoliczności
jego śmierci, czy to żeby móc dać jakieś wyjaśnienie rodzinie, do której
należało, czy dla własnej ciekawości. Jeśli jednak doszło do zabójstwa, szukam
już wtedy śladów. Dokładnie przeczesuję sierść, na początek, a potem równie
dokładnie oglądam każdy cal ciała, zarówno z zewnątrz, jak i w środku.
-
Każdy cal? - dopytał Matt z lekką
drwiną. Tak naprawdę tylko na tym mógł się jakoś oprzeć w jej wypowiedzi.
-
Tak - odpowiedziała butnie, wyczuwając pewnie, że łapał się brzytwy -
jakkolwiek absurdalnie może to brzmieć dla kogoś, kto ma do czynienia tylko z
plikami i dokumentami, albo i to nie. Patologia wymaga więcej poświęcenia. Na
przykład, parę miesięcy temu pomogłam schwytać mordercę pewnej suki tylko dlatego,
że dostrzegłam odkształcenia w jej pochwie i wydobyłam stamtąd jego nasienie.
Przez
salę przetoczył się szmer, i nawet Matt poczuł, że lekko blednie. Tylko ona
mogła przywołać tak kontrowersyjną sprawę, tak ot, i to głosem nieznoszącym
sprzeciwu. Pozbierał się jednak szybko, zanim moment minął.
-
Z pewnością przyniosło to pani wiele radości - rzucił lekceważąco i nim zdołała
choćby warknąć: - Dziękuję, nie mam więcej pytań.
-
Przesadziłeś - szepnął do niego wciąż wstrząśnięty Foggy, gdy miejsce świadka
było już wolne. - Jak wychodziła, to wyglądała, jakby chciała cię zamordować.
Matt,
zupełnie abstrakcyjnie, przypomniał sobie nagle, że dziewczyna ma w szafie
karabin snajperski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz